wt., 09/11/2010 - 21:27

Holenderska agenda

"you have to have an appointment" czyli holenderska agenda w praktyce

Biurokracja jest tutaj większa niż w Polsce (tak, tak wydawałoby się to niemożliwe a jednak tak jest). Pierwszego dnia pracy musiałam udać się do Urzędu Skarbowego po Sofii numer (tutaj bez tego nic nie można załatwić, a przekonałam się o tym w następnych kilku kwadransach).

Wchodzę do ichniego US, patrzę nie ma nikogo czekającego w kolejce, (co za miła odmiana po naszych polskich zapchanych do granic niemożliwości urzędach).

Uśmiech na twarzy mi zszedł jak się okazało, że muszę być umówiona na spotkanie, żeby cokolwiek w urzędzie załatwić. Okej mówię do recepcjonistki, to proszę mnie zapisać na jakieś najbliższe spotkanie. Panienka popatrzyła w po bazgrany ołówkiem kalendarz i zaproponowała mi 11.30. Była 9.00, więc stwierdziłam, że nie ma po co wracać do pracy po to tylko, żeby od razu z niej wyjść na UMÓWIONE już spotkanie.

Postanowiłam wiec w tym czasie załatwić rachunek bankowy. Radośnie poszłam do poleconego mi Rabobanku. W banku usłyszałam, że aby otworzyć rachunek bankowy też muszę być umówiona na spotkanie! (To już zakrawało na jakąś ironie przysięgam). Spytałam się więc grzecznie, co jest potrzebne, żeby rachunek otworzyć.

"Przemiła" panienka z okienka spytała się mnie wpierw: "a po co Pani rachunek" -  „bo chcę defraudować Wasze pieniądze" miałam na końcu języka, ale grzecznie odpowiedziałam, ze pracuje tutaj i firma będzie przelewać mi wynagrodzenie. "Aha" usłyszałam w odpowiedzi i zobaczyłam jak baba wsuwa nos w książkę procedur (bo pewnie jeszcze nigdy nie miała do czynienia z otwieraniem rachunku komuś z zagranicy - notabene niech żyje Unia Europejska - jesteśmy jedną wielką rodziną hura!). W końcu pani triumfalnie znalazła procedurę w podręczniku i radośnie mi oświadczyła, że do otwarcia rachunku potrzebuję oczywiście sofii numer (a jakże, chyba do kupna papieru toaletowego też go będę potrzebować), kopię paszportu i jakieś tam zezwolenie na pobyt.

Tłumaczę babce, ze POLSKA jest w UE i ja nie potrzebuje tu żadnego zezwolenia, bo od 1 maja mogę sobie pracować bez ograniczeń, ale baba się uparła ze to ma mi wydać US i bez tego rachunku mi nie otworzą. Zmęczona i wściekła stwierdziłam, ze w takim razie udam się po telefon komórkowy. Well ...wydawałoby się, że to taka prosta sprawa do załatwienia, nic bardziej mylnego.

Nie można kupić telefonu nie mając rachunku bankowego! Już całkiem zrezygnowana stwierdziłam, że udam się do Urzędy Skarbowego na moje UMÓWIONE spotkanie, wezmę ten sofii numer i zacznę załatwić wszystko od początku....Coś mnie jednak tknęło i będąc w Orange spytałam się o pre-paidowe karty, które umożliwiają tanie połączenia międzynarodowe. Facet na ich temat nic nie wiedział, (chociaż chwilę później się okazało, ze sprzedają je w sklepie "NA PRZECIWKO"), ale "usłużnie" się mnie spytał czy mamy Internet w Polsce! "A co to jest Internet" miałam już na końcu języka, ale za to w odpowiedzi popatrzyłam na niego jak na idiotę i wycedziłam, że owszem mamy. Na co usłyszałam podpowiedz, ze jest taki program jak SKYPE (jestem ciekawa czy jego holenderska babcia tez go używa!). W każdym razie stwierdziłam, ze jak Orange zatrudnia idiotów i ignorantów w swojej firmie to ja podziękuję za jej usługi!. No nic.... Wróciłam do US i o dziwo jak mam umówione spotkanie to wszystko idzie jak po maśle. W ciągu 10 minut dostałam mój sofii numer!

Formularze przygotowane po Polsku (niech żyje unia) Spytałam się, więc o "to coś dodatkowego", co bank wymaga, urzędnik się spojrzał na mnie i napisał na kartce memo do Banku, ŻE POLSKA JEST W UE i nie potrzebuję "ichniego bankowego wymysłu" Tak wiec radośnie, dzierżąc mój sofii numer i kartkę z US, triumfalnie wróciłam do banku i podetknęłam te papiery pod nos babie z okienka. Biedactwo, procedura wyraźnie mówi, ze ona "to bliżej nieokreślone coś" musi mieć a US twierdzi, ze nie. Pełna konsternacji stwierdziła ze pójdzie się spytać kierowniczki, co ona biedna ze mną, tym upierdliwym obcokrajowcem ma zrobić.

Wróciła po 10 minutach, i w pełni zadowolona stwierdziła, ze może mi otworzyć rachunek (dzięki Ci o WIELKI BANKU za łaskę, ze będziesz obracał moimi pieniędzmi i litościwie się na to zgadzasz). Ale nie nie ... nie może być tak łatwo. Pytam się jej czy mogę od razu dostać debet lub kartę kredytową. Na co otrzymałam odpowiedź: ze dla osób spoza Holandii niema takiej możliwości i ze tylko prościutki rachunek mogą mi zaoferować! W tym momencie moja cierpliwość się skończyła. To ma być ten najlepszy bank w Holandii?!?! Spojrzałam na nią, wycedziłam WE WILL SEE, odwróciłam się nią pięcie i wyszłam.. Zaraz obok był oddział ING i co się okazało? Najlepiej załatwia się interesy z... mężczyznami. „nie ma problemu z rachunkiem proszę Pani, poproszę tylko kopię paszportu i sofii numer.

Czy życzy sobie Pani kawę, bo ja potrzebuje 10 minut na przygotowanie umowy o otwarcie rachunku. Karta kredytowa... Nie ma problemu, poproszę Pani kontrakt i kwotę limitu, jaki Pani chce otrzymać! Dla formalności został mi tylko urząd miasta. Biurokratyczna Holandia wymaga, żeby każda osoba, która przenosi się do jakiegoś miasta, zameldowała się jako mieszkaniec i poddała ewidencji. Pełna obaw zanim udałam się do urzędu, poprosiłam Tamirę żeby zadzwoniła i spytała się czy w Urzędzie Miasta też muszę umówić się na spotkanie.

Okazało się, ze nie trzeba (tutaj to prawdziwa nowość). Polazłam wiec do tego urzędu i kolejne zaskoczenie. "SERDECZNIE Panią witamy w społeczności Leeuwarden, jest nam bardzo miło, że zechciała się Pani tutaj przeprowadzić (to zechciałam jest naprawdę duża przesadą - wołałabym Amsterdam, ale jak się nie ma, co się luuubi...) - tak, tak niech te nasze polskie zrzędliwe urzędniczki przyjadą tutaj na kurs obsługi NIE PETENTA tylko serdecznie witanego klienta urzędu!

z blogu "Margorita"