Wydarzenia ndz., 22/01/2012 - 12:18

Holendrzy oszukali Polaków na 20 milionów zł!

A może i więcej. Cóż za ironia losu: kiedy holenderskie media w kółko piszą o polskich imigrantach złodziejach/pijakach/oszustach/mordercach, w ręce polskiej policji trafił Meindert van der W., holenderski developer. Zasiadał on w zarządzie spółki Osiedle Mieszkaniowe Żubr.

Setki polskich rodzin zapożyczyło się, by cieszyć się z domków, jakie Żubr miał wybudować w podkrakowskich Niepołomicach. Ale Żubr nie wybudował. Holender wraz z innym rodakiem, również członkiem zarządu Żubra, zdefraudował być może nawet 20 milionów złotych. A Polacy zostali na lodzie. Co na to minister Kamp?

„Zamknąć granice dla holenderskich developerów!”, „Holendrzy okradają w Polsce ciężko pracujących Polaków”, „Holenderscy oszuści, won z Rzeczpospolitej!” – gdyby polska prasa przyjęła ton, w jakim niderlandzkie media piszą o Polakach w Holandii, właśnie tak powinny brzmieć tytuły tekstów, poświęconych dwóm holenderskim członkom firmy developerskiej Osiedle Mieszkaniowe Żubr.

Na szczęście „Gazeta Krakowska” czy nawet „Super Express” muszą się od „Telegraaf” na polu podburzania przeciwko obcokrajowcom jeszcze wiele nauczyć.   

Ale po kolei: osiedle Żubr stanąć miało w podkrakowskich Niepołomicach i liczyć miało sześćset mieszkań i domów. Na zdjęciach i papierze wszystko wyglądało bardzo atrakcyjnie. Trudno się dziwić, że setki krakowian zdecydowało się na kupno nowych czterech kątów w Żubrze. Z początku wszystko przebiegało wedle planu. Budowa ruszyła, powoli można było myśleć o urządzeniu nowego mieszkanka. Aż nadszedł tragiczny rok 2009. Deweloper się ulotnił, biura opustoszały, budowa stanęła. Zadłużeni przyszli lokatorzy zostali z pustymi rękoma. Bez mieszkań i bez pieniędzy.
 

W zarządzie Żubra zasiadało dwóch Holendrów. Prezesem był Marcelis B., którego zatrzymano w marcu 2011 r. Zarzucono mu, że nielegalnie wyprowadził z Żubra i związanej z nim spółki Providentia miliony złotych. Jak pisze „Gazeta Krakowska” trzy miliony złotych miały trafić do jego żony Jolanty N.-B. (która też jest podejrzana), a 5,4 mln zł przeznaczone „na usługi doradcze” gdzieś przepadły.
W holenderskich mediach padały nawet wyższe kwoty. Dwanaście milionów euro, na tyle szacowano szkody wyrządzone przez oszustów.

Po aresztowaniu Marcelisa B., drugi z członków zarządu Żubra, wspomniany Meindert van der W., tłumaczył w holenderskiej radio/telewizji RTV Drenthe, że nie wie, dlaczego aresztowano jego partnera biznesowego, i że jeśli się okaże, że Marcelis B. faktycznie defraudował pieniądze, to będzie on – Meindert van der W. – „w poważnym szoku”. Meindert van der W. utrzymywał też, że zatrzymanie szefa spółki Providentia (związanej z Żubrem) najpewniej nie ma nic wspólnego z projektem w Niepołomicach.

Wywiad z marca 2011 r. w RTV Drenthe: www.rtvdrenthe.nl/nieuws/57904/problemen-bouwproject-geen-reden-voor-arrestatie-zakenpartner

Na końcu rozmowy Meindert van der W. mówi, że jeśli jednak aresztowano Marcelisa B. w związku z budową w Niepołomicach, to pewnie on będzie następny. Ale skoro tego dnia nie zapukała do jego drzwi policja i mógł rozmawiać z dziennikarzem, jest pewnie inaczej.
Pomylił się. Co prawda trochę to trwało, ale w lipcu 2011 r. wystosowano list gończy w jego sprawie. W sierpniu 2011 r. udało się polskiej prokuraturze zamienić go na europejski nakaz aresztowania. Jak pisze „Gazeta Krakowska”, polska prokuratura szukała go po całej Europie. Czyżby jednak Meindert van der W., miał coś do ukrycia?
W końcu wpadł, w ojczystej Holandii. W grudniu 2011 r. przewieziono go do Polski, i właśnie teraz, w połowie stycznia 2012 r., usłyszał stawiane mu zarzuty. Oskarża się go o oszustwa wobec potencjalnych przyszłych mieszkańców osiedla oraz wykonawców, zajmujących się budową. Do przekrętów dochodzić miało pomiędzy lutym 2007 a listopadem 2008 roku i opiewać miały one na około 20 milionów złotych.

- Zarzuty, dotyczące oszustwa postawiono mu wspólnie z prezesem spółki Marcelisem B. - mówi Bogusława Marcinkowska, rzecznik krakowskiej prokuratury, cytowana przez krakowską gazetę.
Co jeszcze dziwniejsze, jedną z ofiar nieuczciwych deweloperów stała się też holenderska firma inwestycyjna, kierowana przez… brata-bliźniaka Meinderta van der W., Jana. Wyglądać to miało tak: prowadzona przez Marcelisa B. i Meinderta van der W. firma (Providentia) w zamian za przyszłe zyski dostała wsparcie finansowe od prowadzonej przez Jana van der W. firmy Solid Investment Group. Ten z kolei dostał pieniądze od prywatnych inwestorów, liczących na solidne zyski z inwestycji w rozwijającej się Polsce. Kiedy w marcu Meindert van der W. pojawił się w radio RTV Drenthe, dziennikarzom udało się porozmawiać również z jego bratem Janem.

Pierwsze nasuwające się na myśl pytanie brzmiało oczywiście: a może obaj bracia ze sobą współpracują, by wspólnie kosztem Polaków i holenderskich prywatnych inwestorów wyciągnąć z tego podejrzanego biznesu jak najwięcej? Jan zdecydowanie zaprzeczył, stwierdził, że sam wydzwania do brata-bliźniaka, wysyła do jego firmy wściekłe maile, ale nie udaje mu się nawiązać z nim kontaktu. I że on sam – a właściwie udziałowcy jego firmy – stracił na kontakcie z Meindertem van der W. i Marcelisem B. jakieś dwa i pół miliona euro. Mówi też, że szefowie Providentia (czyli jego brat i Marcelis B.) żyli na zbyt wysokim poziomie. Słowem, prawdziwa kłótnia w rodzinie. O Janie van der W. polska prokuratura nic nie mówi, więc faktycznie można założyć, że był on raczej ofiarą biznesu brata, niż jednym z organizatorów tego przekrętu. Z rodziną najlepiej na zdjęciu. Nawet z bratem-bliźniakiem.

Jan van der W. w radiu (marzec 2011 r.): www.rtvdrenthe.nl/nieuws/57862/van-der-woude-niks-te-maken-met-fraudezaak

Jan van der W. wystąpił w radiu RTV Drenthe raz jeszcze, w sierpniu 2011 r. Stwierdził wówczas, że nadal nie ma kontaktu z bratem. Narzekał nie tylko na brata-bliźniaka, ale i na szefa Providentia, Marcelisa B. (kto posłucha tego wywiadu – nie nasza wina, jest on ogólnodostępny na oficjalnej stronie holenderskiej telewizji! – pozna też przy okazji pełne nazwiska wszystkich zamieszanych w sprawę).

- Nie obchodzi mnie to, jeśli prowadzili oni luksusowe życie, dzięki pieniądzom, które zarobili, ale oni nie mogą prowadzić luksusowego życia za pieniądze moich inwestorów – mówił Jan o bracie bliźniaku Meindercie i jego wspólniku Marcelisie B. Można też dodać: i za pieniądze polskich rodzin, które zapłaciły za domy, których nie zbudowano. Jako przykład luksusowego życia Jan van der W. podaje loty deweloperów prywatnym odrzutowcem z Polski do Holandii.

Jan van der W. w radiu (sierpień 2011 r.):  www.rtvdrenthe.nl/nieuws/65235/drentse-belegger-mist-miljoenen-na-investering-in-polen

Być może teraz, gdy bliźniak Jana, Meindert van der W. stanie przed polskim sądem, stanie się bardziej rozmowny. I wyjaśni, gdzie podziały się miliony.
Jak pisze „Gazeta Krakowska”, żadna z podejrzanej trójki osób – Meindert van de W., Marcelis B. i jego polska żona Jolanta N.-B. – nie przyznaje się do winy.
Czy to, że dwóch holenderskich biznesmenów oszukało jakieś dwieście polskich rodzin na grube miliony, oznacza, że wszyscy niderlandzcy biznesmeni, robiący interesy w Polsce, to oszuści? Oczywiście, że nie. Istnieją też dziesiątki, jeśli nie setki, udanych polsko-holenderskich biznesów. Byłoby dobrze, by podobnie myśleli sami Holendrzy, czytając w swych gazetach kolejny tekst o Polakach-mordercach, Rumunów-złodziejach czy imigrantach z Europy Wschodniej w parku rekreacyjnym w Opmeer mojaholandia.nl/artykul/opmeer-oczyszcza-park-z-polskiej-holoty.

Czarne owce są w każdej nacji. Ani Polacy, ani Holendrzy nie są pod tym względem wyjątkiem.

Więcej na ten temat sprawy Osiedla Mieszkaniowego Żubr: www.gazetakrakowska.pl/artykul/492883,krakow-odzyskaja-pieniadze-za-zubra,id,t.html