śr., 25/07/2012 - 22:22

Kto wygra wybory w Holandii? - część 3

W pierwszej i drugiej części napisaliśmy o tym, co z aktualnych sondaży wynika dla sześciu największych (przynajmniej na razie) holenderskich partii. Dziś pora na ugrupowania mniejsze oraz całkiem maciupeńkie (np. Partia Zwierząt).
W Polsce można sobie odpuścić analizowanie partii o poparciu społecznym 1 czy 2 procent, bo nad Wisłą, jak zresztą w większości europejskich krajów, obowiązuje próg wyborczy na poziomie pięciu procent.

Ale w Holandii, przypomnijmy, progu nie ma. Wystarczy, że jakiś komitet wyborczy zdobędzie 1/150 oddanych głosów, czyli około 0,67 procenta, i już ma swego przedstawiciela w holenderskim parlamencie (Tweede Kamer).
W ostatnich wyborach do polskiego sejmu 460 mandatami podzieliło się 5 partii (PO, PiS, Ruch Palikota, SLD, PSL, mniejszość niemiecką pomijamy). W ostatnich wyborach do holenderskiej drugiej izby 150 mandatami podzieliło się 10 partii. Holenderski parlament jest dużo mniejszy niż nasz, ale za to dużo barwniejszy.

7. GroenLinks (Zielona Lewica) – mają 10, mają mieć 5
Holenderscy Zieloni trochę się pogubili. Szczególnie odejście charyzmatycznej liderki Femke Halsema pod koniec 2010 roku dało im się we znaki. Jej miejsce zajęła bardziej pragmatyczna Jolande Sap, a jej przywództwo zostało ostatnio zakwestionowane przez narcystycznego, młodego działacza tej partii Tofika Dibi. Próba odsunięcia od władzy Sap zakończyła się dla tego polityka marokańskiego pochodzenia porażką, i przegrany Dibi wylądował nisko na liście wyborczej (10. miejsce, na własne życzenie).
Szkody, jakie ta wewnętrzna walka wyrządziła partii, są nadal widoczne: w sondażach nie wiedzie się Zielonym najlepiej. A wydawało się, że parę miesięcy temu wszystko było na dobrej drodze: Sap udało się dogadać z 4 innymi partiami w sprawie przyszłorocznego budżetu, co powszechnie uznano za polityczny przełom. Dotąd GroenLinks pozostawało wiecznie w opozycji, ale ostatnimi czasy ta proekologiczna, proeuropejska i postępowa partia chciała wreszcie zdobyć realną władzę.
Paradoksalnie, nawet przy kiepskim wyniku wyborczym, może się to udać: po 12 września powstanie w Holandii zapewne wielopartyjna koalicja i nawet kilka mandatów GroenLinks okazać się może na wagę złota. Sap zrobi wszystko, by Zielona Lewica w końcu mogła się sprawdzić w rządzeniu. 

8. ChristenUnie – mają 5, mają mieć 7
Ta malutka chrześcijańsko-liberalna partyjka, podobnie jak GroenLinks, wsparła 5-partyjny plan dotyczący przyszłorocznego budżetu. Jej lider Arie Slob był głównym inicjatorem tego porozumienia i został za to nagrodzony w sondażach: proszę, oto nowocześni chrześcijanie, pokazujący, że w Holandii XXI wieku można być jednocześnie i osobą wierzącą i pragmatycznym, nowoczesnym obywatelem.
ChristenUnie to partia stosunkowo proeuropejska i przyjazna imigrantom, zaś w sprawach gospodarczych stawiająca na odpowiedzialność (stąd zgoda na cięcia budżetowe). Podobnie jak chadecy z CDA partia ta jak Częstochowy broni miliardów, jakie Holandia przekazuje biednym afrykańskim krajom rozwijającym się. Wiadomo, zamożny chrześcijanin musi pamiętać o swych ubogich współbraciach, którym bóg zrobił psikusa i rzucił ich na środek Sahary. Sensownym ruchem byłoby połączenie CDA z ChristenUnie, ale holenderscy politycy jak na razie nie chcą o tym słyszeć.

9. SGP – mają 2, mają mieć 3
Tutaj wchodzimy na teren zajmowany przez polityczny plankton. SGP to również chrześcijanie, ale fundamentalni. Fakt, że w holenderskim parlamencie zasiadają posłowie takiego klubu jak SGP to jeden z większych absurdów niderlandzkiej polityki. O ile w przypadku CDA i ChristenUnie, „chrześcijaństwo” w nazwie rozumiane jest jako pewien zespół wartości (i można sobie spokojnie wyobrazić członków tych partii, którzy są niewierzący, a już tym bardziej niepraktykujący), o tyle SGP swój program wyborczy opiera o dosłowną interpretację Biblii. SGP ciągane jest po sądach za to, że partia ta dyskryminuje kobiety (które nie mają w partii nic do powiedzenia), zaś całe życie partyjne kręci się tutaj wokół Boga, Biblii, Jezusa Chrystusa i niedzielnych mszy.
Co nie znaczy, że SGP kompletnie się nie liczy w holenderskiej polityce: w aktualnej konstelacji parlamentarnej dwa głosy SGP były bardzo cenne, a w senacie „tak” lub „nie” dwóch senatorów tej partii miało kluczowe znaczenie. Politycy SGP to doświadczone, chytre lisy i potrafią świetnie wykorzystać swą polityczną wagę. Za wsparcie niektórych decyzji premiera Ruttego dostali na przykład utrzymanie obecnych przepisów dotyczących handlu w niedzielę, które liberalny Rutte początkowo chciał poluzować. No way, powiedziało SGP, a premier, by uspokoić protestanckich talibów, udał się nawet na ich kongres, gdzie pięknie opowiadał o bogu i wierze. Cóż, polityka.           

10. PvdD (Partia Zwierząt) – mają 2, mają mieć 3
Nie tylko konserwatywni protestanci mają swą reprezentację w barwnym niderlandzkim parlamencie; także obrońcy praw zwierząt dysponują w Holandii własną partią. PvdD to z pozoru partia jednego tematu, ale w większości głosowań przemawia wspólnym głosem z lewicowymi ugrupowaniami.
Tak jak 2 czy 3 mandaty SGP widzieć trzeba jako głosy „prawicy”, tak 2 czy 3 mandaty Partii Zwierząt to wsparcie dla bloku lewicowego.

Inne, jeszcze mniejsze partie, gdyby wybory odbyły się 15 lipca zdobyłyby w sumie trzy mandaty – tak przewiduje peil.nl. Dwa lata temu w wyborach nie udało się żadnej z partii spoza omówionej dziesiątki wprowadzić do Tweede Kamer swych posłów.

Co zatem wynika z naszej analizy?
Po pierwsze, walka o zwycięstwo w zbliżających się wyborach będzie zacięta. Jeśli na dwa miesiące przed głosowaniem sondaże pokazują, że dwie najpopularniejsze partie, liberałowie z rządzącego VVD i socjaliści z SP, idą łeb w łeb, zapowiada to ciekawą kampanię wyborczą.
Po drugie, obecne sondaże wskazują na to, że 12 września będzie dniem bolesnych porażek dla kilku partii. Najgorzej wypada to w przypadku Partii Pracy (PvdA), która stracić ma aż 11 mandatów (spadek z 30 obecnych do 19 przewidywanych). W przypadku PvdA jest przynajmniej z czego tracić; komfortu takiego nie ma chadeckie CDA, które już dwa lata temu zanotowało historycznie słaby wynik, a teraz stracić ma kolejnych 7 mandatów (spadek z 21 na 14). Również PVV Wildersa, który jeszcze nie pozbierał się po zerwaniu koalicji, oraz GroenLinks, osłabione wewnętrznymi konfliktami, mają odnotować straty. W obu przypadkach sondaże wskazują na 5 mandatów mniej.

Po trzecie, wielkim zwycięzcą wyborów okazać się mogą socjaliści z SP. Nawet jeśli nie uda im się zdetronizować VVD premiera Ruttego, to i tak znacznie powiększą swój stan posiadania. Przewidywany przez sondaż skok z 15 do 31 mandatów oznacza prawdziwą rewolucję w holenderskiej polityce. Po raz pierwszy największą partią na lewicy okazałaby się nie umiarkowana Partia Pracy, ale radykalniejsza, socjalistyczna SP.

Po czwarte, i być może najważniejsze: jeśli sondaże się potwierdzą, sklecenie jakiejkolwiek sensownej koalicji z tak rozdrobnionego  parlamentu będzie nie lada sztuką. Ponieważ z wyborów na wybory tradycyjne partie środka, które były punktem wyjścia do zawierana szerokich koalicji, coraz bardziej się kurczą (patrz: PvdA, CDA), a w ich miejsce wchodzą wyraziste, ale przez to nie skłonne do zawierania kompromisów partie takie jak populistyczna PVV czy mocno czerwone SP, trudno sobie dziś wyobrazić, co z tego galimatiasu po 12 września wyniknie.
Ale przedtem mamy jeszcze dwa miesiące kampanii wyborczej. I wszystko może się jeszcze zmienić.

(powrót do części 2)