wt., 09/11/2010 - 20:31

Wizyta w ambasadzie

W poniedziałek, korzystając z jednodniowego urlopu postanowiłem wystąpić w końcu o nowy paszport. W starym mam wizy, które w przypadku podróży do jednego z krajów obsesyjnie bojących się terrorystów zagwarantują mi osobiste przeszukanie, a może i odmowę przekroczenia granicy.

Kolejnym powodem było odklejające się zdjęcie, na którym wyglądam jak agent KGB.

Pierwszym zdziwieniem jest, że Ambasada Rzeczypospolitej Polskiej w Hadze jest otwarta w poniedziałek podobnie jak sklepy i banki w Hadze dopiero od godziny 13stej. Przecież to jest Ambasada Polski w Holandii a nie odwrotnie! Pojechaliśmy tam z moją dziewczyną tak, żeby być zaraz po otwarciu i załatwić kilka innych spraw korzystając z okazji bycia w Hadze.

Ponad 2 lata mieszkania w Holandii i załatwiania różnych spraw w holenderskich urzędach przyzwyczaiły nas do pewnych standardów. Pierwsze zdziwienie było, kiedy wideodomofon okazał się bezużytecznym gadżetem. Wystarczy nacisnąć przycisk i od razu słychać brzęk elektromagnesu. Zupełnie jak matka w blokowisku spodziewająca się powrotu dziecka z placu zabaw.

Czarne, dwa identyczne BMW obok żywopłotu sugerują, że jednak jesteśmy na terenie ambasady. Furtka otwarta, nikt nie pyta po co przyszliśmy, nikt nie sprawdza czy jesteśmy w ogóle Polakami. Kiedy przekroczyliśmy drzwi szklane drzwi konsulatu zniknęły jakiekolwiek wątpliwości co do miejsca, w którym się znaleźliśmy.

Wręczanie polskiego paszportu w PRL-u ;) ("Miś" reż. S.Bareja)

Ciasnota, duchota, ryczące dzieciaki, zagęszczenie kobiet w ciąży w granicach 0.5/m2. Ściany obite rodzajem boazerii. Nie ma emerytek w beretach, czyli to jednak nie jest przychodnia lekarska. Nie, drogi petencie, nie masz dostępu do urzędnika. Nie możesz usiąść przy biurku, dostać kubek wody lub kawę z automatu tak jak w gemeente, czy banku. Nie ma też wszechobecnych w Holandii numerków. Musisz po prostu sterczeć w kolejce.

Dwa okienka, jedna kolejka. Sporadycznie oczywiście wciskają się cwaniacy, mówiąc "ja tu stałem" albo "tylko na chwilę". Dwa okienka, którym brakuje tylko napisu kasa biletowa 1 i 2 są uzbrojone jak stacja benzynowa po 22giej. Od urzędnika oddziela Cię gruba szyba, a wymiana pieniędzy i dokumentów odbywa się przy pomocy przesuwanej szufladki.

Co spowodowało taką izolację tych dwóch stron?

Czy to frustracja osób załatwiających sprawy spowodowana niskim poziomem obsługi, czy może agresywne zachowanie petentów? Spytasz co słychać przez taką grubą szybę?

Odpowiem Ci "Nic". Dlatego okienka są wyposażone w zestaw głośnik i mikrofon z czasów wczesnego internetu (wtedy kiedy poczta była na Polboxie). Jak masz pecha i pani w okienku nie dosłyszy, to wykrzyczy Twój mały sekret, dane osobowe przez ten biały głośnik komputerowy, tak, że każdy w poczekalni/przychodni na pewno usłyszy.

Jaka ustawa o ochronie jakich danych? Nie bądź śmieszny. Ci ludzie reprezentują rząd polski - im wszystko wolno i lepiej nie pyskuj, bo się okaże że masz złe zdjęcie. No dobrze, załatwmy to szybko i sprawnie, przecież to jeden druczek, zdjęcie, opłata i już. Druczek ... Gdzie jest wniosek na paszport? Widzę wzory, to znaczy, że wnioski muszą gdzieś leżeć. Sprawdzam półki, sprawdzam stojaki z broszurami zniechęcającymi turystów do wakacji w Polsce. Nie ma.

Pytam więc chłopaka stojącego obok, skąd wziął druczek. "Z okienka", odpowiada. "Czyli mam stać w kolejce, żeby dostać druczek, potem stanąć jeszcze raz, żeby go oddać w okienku?". "Tak", odpowiedział z uśmiechem rezygnacji na twarzy i obłędem w oczach. Więc stoję i czekam.

Panie pojawiają się w tych okienkach zupełnie losowo. Grałeś kiedyś na automatach w taką grę z wyskakującymi kretami? Jak krecik wyskoczy z dziury, musisz wykazać się refleksem i walnąć go palą. Tutaj jest tak samo, ale nie możesz walić pałą. Zamiast tego musisz doskoczyć i powiedzieć co Cię sprowadza.

Czekam w kolejce za kawałkiem papieru i zaczynam łapać oddech jak po porannym bieganiu. To te szyby. Zewnętrzną ścianę tworzą szyby, które potęgują ciepło w pomieszczeniu. Jak tutaj wytrzymują te kobiety w ciąży? Wkrótce dowiemy się, że jedna z nich ma 2 dni do terminu porodu.

- Dzień dobry, chciałbym wymienić paszport. - DLACZEGO?

- Nie wiedziałem, że musi być powód. Mam takie rożne wizy w paszporcie ... (pokazuje)

- MIEJSCA NIE MA, TAK?

- Nie, no miejsce jest, ale te wizy, widzi Pani ... Rosja, Iran, Egipt ... wezmą mnie za terrorystę.

- DOBRZE, CZYLI MIEJSCA NIE MA.

- No, ok, miejsca nie ma.

- Mam paszport, zdjęcia, co jeszcze potrzebuje, żeby złożyć wniosek? - AKT URODZENIA JEST?

- Nie, zostawiłem w domu. To do odbioru chyba jak się odbiera jest. (stres załatwiania spraw w urzędach powrócił)

- TAK, DO ODBIORU, NIE TERAZ - Aha Zdałem egzamin, dostałem wniosek. Jestem uprawniony do zapłacenia horrendalnej sumy za książeczkę z pustymi kartkami. Oczywiście tylko 1 blankiet. A co jak się pomylę? O boże, żebym tylko się nie pomylił, bo będę musiał znowu stać w kolejce. Wypełniam wniosek. Starannie, myślę dwa razy zanim dotknę pożyczonym długopisem blankietu podania. Na wzorze jest błąd: wpisali odwrotnie nazwisko z imieniem. Co wybrać? Wzór czy logikę? Stawiam na logikę, przecież to jednak Polacy sprawdzają wniosek, więc wiedzą który wyraz to imię a który nazwisko. Dreszczyk emocji jest.

 

Kontemplację danych osobowych przerywa mi dziwnie znajomy smrodek. Pytanie mężczyzny siedzącego przy stoliku nie pozostawia cienia wątpliwości: "Wzięłaś pieluchy?". Na litość boga, niech tylko nie przebierają dzieciaka na tym stole przede mną, bo to przecież takie słodkie i kupka tylko i w ogóle. Na moje szczęście pieluchy nie ma. Wniosek gotowy, teraz czekam, żeby komuś go oddać.

Oczekiwanie w kolejce umilają komentarze rodaków na temat tego, ze wszystkie dane osoby przed okienkiem słychać w całym pomieszczeniu. Oddaje wniosek, zdjęcie i pytam o wysokość opłaty. Paszport kosztuje 104 euro. Jako w miarę dobrze zintegrowany imigrant, mam przy sobie może 20 Euro gotówki. Nie, kartą nie można płacić! Dobrze, że moja dziewczyna nie zdążyła wpłacić do banku pieniędzy z jej pracy dorywczej. Rozliczymy się w domu. Pani nic ni powiedziała, poszła sobie gdzieś.

Czekając aż pani wróci do okienka rozglądam się po wnętrzu pomieszczenia za szybą. Brązowe drewniane szafy w stylu wczesnego Gierka, czerwone wzorzyste dywany wykonane w spółdzielni inwalidów, obrazki z jelonkiem sikającym do potoku. Jelonek wydaje się być zaskoczony i spogląda bystrym okiem w moją stronę.

Oczekiwanie przerwał zimny podmuch powietrza z szufladki. Wywiało banknot 5 Euro reszty. Tak, drogi Watsonie, jest klimatyzacja, ale tylko po jednej stronie szyby, po tej lepszej stronie. Znowu czekam, bo to nie była ta pani od wniosków, tylko inna od wydawania reszty. Z nudów wyjąłem szmatkę do obiektywów/okularów i wyczyściłem czytnik lini papilarnych. Nie chciałbym mieć nieprzyjemności na lotnisku tylko dlatego, że zabrakło jednej lub kilku kropek do wzoru w paszporcie. Ulga. Właściwa Pani pojawia się w okienku i widzę swoje dane na monitorze. Zdjęcie jest skanowane, znaczy, ze przeszło. Teraz palce wskazujące, prawy i lewy. I to wszytko, możemy iść.

Idziemy pewnym szybkim krokiem do bramki. Na ulicy czyste samochody z żółtymi tablicami rejestracyjnymi, mijają nas rowerzyści, ludzie uśmiechnięci. Ufff... to Holandia. Chcesz sobie przypomnieć jak jest w Polsce? A może chcesz rozwiać swoje wątpliwości co do powrotu do ojczyzny? Emigrancie, odwiedź polską ambasadę w kraju, w którym teraz mieszkasz. Następny paszport będę odbierał w holenderskim urzędzie.

Krystian