pt., 19/10/2012 - 11:29

Wódka, łzy i kule. Oto Polska właśnie?

Kiedy dziesięć lat temu po raz pierwszy przyjechałem do Holandii pewien Holender zapytał mnie, czy Polska jest jeszcze komunistycznym krajem. Okrągły stół, upadek muru berlińskiego, Gorbaczow – to wszystko miało miejsce kilkanaście lat wcześniej, ale mój niderlandzki znajomy, który ukończył dobrą szkołę średnią i szykował się do rozpoczęcia studiów, miał wątpliwości: mają tam demokrację w tej Polsce czy nie mają, rządzą tam komuniści czy nie, zmieniło się tam wreszcie coś, czy jest po staremu?

Nawet jeśli mój znajomy był ekstremalnym przypadkiem i większość Holendrów pochwalić się może większą wiedzą na temat współczesnych dziejów Europy, jest to najczęściej wiedza na temat Europy Zachodniej. Plus ewentualnie nieco stereotypów na temat Rosji (lub ZSRR). Holender wie, że Hitler był zły i mordował Żydów, że pokonali go alianci wraz z sowietami i że po zakończeniu drugiej wojny światowej Europa została podzielona na dwie strefy wpływu: wolny Zachód i radziecki Wschód.

Kraje, takie jak Polska, Czechosłowacja czy Węgry, których społeczeństwa kulturowo i historycznie w dużej mierze czuły się związane z Zachodem, ale które z powodów geopolitycznych trafiły do radzieckiej strefy wpływów, to dla statystycznego Holendra dosyć tajemnicze byty. Podobnie tajemnicze i nieznane są ich wojenne losy: fakt, że Polska została najechana i zmasakrowana zarówno przez Hitlera, jak i przez Stalina, jest trudno zrozumiały dla wielu zachodnich umysłów. Trudno przecież fakt ten pogodzić z prostą i logiczną narracją panującą w powojennej Europie: Hitler był zły, bo mordował Żydów i atakował sąsiadów, a Stalin pomógł nam z nim wygrać, więc w gruncie rzeczy był całkiem w porządku.

Najnowsza powieść Jacka Allertsa, czterdziestoletniego Holendra mieszkającego od prawie dziesięciu lat w Polsce, jest próbą zachwiania tą wizją historii, obecną w wielu zachodnich i holenderskich głowach. Z Allertsem rozmawialiśmy już na tych łamach ("W Polsce czuję się jak u siebie w domu"), a jego ostatnia książka jest stricte „polska”: na ponad 400 stronach poznajemy losy pewnej polskiej rodziny. Głównym narratorem jest Gosia, która urodziła się w PRL-u, w dorosłość weszła w czasach upadku komunizmu, a od swego dziadka, walczącego w Powstaniu Warszawskim, poznała prawdę o drugiej wojnie światowej.  

Allerts wysłuchał opowieści Gosi i nadał im powieściową formę. Niektóre historyczne sceny są fikcyjne, ale książkę czyta się jak wspomnienia: najpierw Gosi, później jej dziadka. Allerts zrezygnował z chronologicznej narracji i po dwóch pierwszych częściach „Życie w PRL-u” i „Upadek PRL-u” cofamy się do „Powstania Warszawskiego (1944)”. Najpierw poznajemy losy Gosi i jej rodziców: czułej matki, starającej pogodzić się z losem (czytaj: z życiem w PRL-u) oraz ojca, zajmującego się przemytem, handlem i innymi tego typu interesami, planującym ucieczkę do Ameryki. Małżeństwo rodziców Gosi nie należało do najszczęśliwszych i Gosia oraz autor wyraźnie stoją tu po stronie matki narratorki.

Pierwsze dwie części powieści to szczegółowa, być może zbyt szczegółowa, opowieść o dorastaniu w PRL-u. Allerts miał tu trudne zadanie do wykonania: napisana po niderlandzku powieść skierowana jest przede wszystkim do holenderskiego czytelnika (ilu Polaków zna niderlandzki?), więc wiele rzeczy oczywistych dla polskiego odbiorcy trzeba tu wyjaśnić. Co to było ZOMO? Jak się żyło za Gierka? Co to były „kartki”? Dlaczego papieskie pielgrzymki były tak ważne? I tak dalej. Allerts wyjaśnia, ale na szczęście udaje mu się uniknąć przesadnego dydaktyzmu.

Momentami PRL staje się wyłącznie dekoracją, a na pierwszy plan wysuwają się typowe dla nastolatków problemy związane z dorastaniem. Pierwsza miłość, pierwsze doświadczenia seksualne czy pierwsze upicie się do nieprzytomności smakuje i w komunizmie, i w kapitalizmie podobnie. Najbliższą przyjaciółką Gosi jest Magdalena, której swobodne podejście do kwestii seksu wzbudza skojarzenia z jej biblijną imienniczką. Dyskusji o Bogu i wierze jest tu zresztą dużo, podobnie jak scen z życia szkolnego.

Allertsowi, znającemu Polskę czasu PRL-u jedynie z drugiej ręki, udało się dobrze uchwycić ducha epoki. Czasami zdarzają się co prawda małe wpadki (może się mylę, ale oszałamiająca kariera słowa „zajebiste” to raczej kwestia ostatnich kilku lat; a sięganie po antydepresanty nie było w PRL-u równie popularne, co obecnie, itp.), ale jak na tak opasłą powieść, napisaną w dodatku przez obcokrajowca i z akcją umieszczoną w przeszłości, jest ich niewiele. 

Kulminacją „Wódki, łez i kul” jest finałowa, trzecia część powieści. Pałeczkę narratora przejmuje tutaj dziadek Gosi, Zygmunt. W wojennej scenerii Allerts, znany z dobrych dialogów i sprawnego budowania napięcia, czuje się najlepiej. Dramat Powstania Warszawskiego i heroizmu jego młodych uczestników ukazuje w bolesny i poruszający sposób. Allerts z wielką empatią opisuje tragiczne wybory, przed jakimi stanęli uczestnicy Powstania. Pierwsza miłość, pierwszy strzał z karabinu, pierwsza krew na rękach, pierwsza lekcja wielkiej polityki i cynizmu – wojenne losy Zygmunta i jego rówieśników świetnie oddają wielość sytuacji i postaw, z jakimi skonfrontowani zostali nastoletni powstańcy, przelewający krew w walce, która od początku skazana była na niepowodzenie.

„Wódka, łzy i kule” to zatem w dużej mierze powieść o dorastaniu. Dorastaniu w czasach wojennego barbarzyństwa (dziadek Zygmunt) i komunistycznego marazmu (Gosia). Zapoznając się z ich losami, holenderski czytelnik – a także polski czytelnik, urodzony na tyle późno, że z czasów komunistycznych niewiele pamięta – zda sobie sprawę, jak wielkie szczęście go spotkało. Nie musi biegać z karabinem po zgliszczach miasta i nie musi stać godzinami w kolejce po papier toaletowy. Jeszcze nie tak dawno temu nie było to tak oczywiste. 

Wojenne i tuż powojenne losy Zygmunta starczyłyby za materiał na niejedną powieść. Czytając ostatnich sto kilkadziesiąt stron książki Allertsa rodzi się pytanie, czy nie lepiej byłoby, gdyby część peerelowska książki – chwilami nieco monotonna – była krótsza, a część wojenna bardziej rozbudowana. Zamysł Allertsa był jednak zapewne inny. To nie miała być kolejna opowieść o wojnie i tylko wojnie, ale książka ukazująca polskie losy począwszy od lat trzydziestych XX wieku po współczesność. Dlatego epilog książki dzieje się już w wolnej i demokratycznej Polsce. Holenderski czytelnik – wiedzący o Polsce przed sięgnięciem po powieść Allertsa mniej więcej tyle, co wspomniany na początku mój niderlandzki znajomy – jest już teraz w zupełnie innym miejscu.

Już nigdy nie zapyta, czy Polska jest jeszcze komunistyczna. I już rozumie, dlaczego Stalin w oczach Polaków wcale nie był taki w porządku.    

Zakończenie książki jest ciekawe jeszcze z innego powodu: główna narratorka powieści, Gosia, opowiada nam tu o bardzo osobistych wydarzeniach ze swego życia. Aspekt historyczny, polski i edukacyjny odchodzi na bok i Allerts – podobnie jak w swej debiutanckiej powieści „Myśliciel, tancerz i marzyciel” („De denker, de danser en de dromer”) – poruszyć może bolesną kwestię choroby bliskiej ooby i zagrożenia śmiercią.
Ów epilog jest interesujący i z innego powodu. O ile wcześniej mieliśmy wrażenie obcowania z powieścią, co prawda opartą o prawdziwe wydarzenia, ale powieścią, o tyle epilog wydaje się być stuprocentową literaturą faktu, wspomnieniem. „Wódka, łzy i kule” to niewątpliwie książka, którą trudno sklasyfikować gatunkowo. Niby powieść, ale momentami nie-powieść, a wspomnienie, relacja z pierwszej ręki właśnie.           

I jeszcze tytuł. „Wódka, łzy i kule”, czyż to nie wyjątkowo stereotypowe określenie tzw. „polskiej duszy”? Wódka, bo w Polsce dużo się piło i pije. Łzy, bo historia nie szczędziła nam dramatów. Kule, bo wieczne wojny i powstania. Kto jednak przeczyta książkę w całości, ten zrozumie, że tytuł ten traktować można również jako nawiązanie do jednego z wojennych przeżyć Zygmunta. A właściwie jego najlepszego przyjaciela Lorentza, który w okupowanej przez Niemców
Warszawie podjął się niebezpiecznej, szalonej misji, która naznaczyła całe jego późniejsze życie.

 

Allertsowi należą się wyrazy uznania. Zrozumienie najnowszych dziejów Polski, zebranie materiałów do książki i napisanie powieści zajęło mu prawie dziesięć lat. Dzięki temu niderlandzkojęzyczny czytelnik otrzymał powieść, ukazującą w atrakcyjnej literackiej formie dwudziestowieczną historię Polski z wszystkimi jej paradoksami, dramatami i przełomami.

Polskiemu odbiorcy, wiedzącemu o kraju nad Wisłą dużo więcej niż zachodni odbiorca, powieść wydać się może czasami zbyt stereotypowa („Polak=katolik=romantyczny powstaniec”), ale w takiej chwili postawić można sobie on pytanie: a ileż to w ostatnich latach pojawiło się powieści autorstwa polskich pisarzy, ukazujących w równie epicki sposób i na ponad 400 stronach polską tematykę wojenną, emigracyjną i opozycyjną? Niewiele.

Spojrzenie Allertsa na Polskę jest holenderskie, ale to czyni jego książkę jeszcze ciekawszą. Czytając „Wódkę, łzy i kule” poznamy nie tylko historię Gosi, jej dziadka i Polski jako takiej. Odpowiemy sobie też na pytanie: jak naszą najnowszą historię widzi człowiek Zachodu. I które aspekty tej historii zachodnich autorów interesują najbardziej.



Jack Allerts (1972), „Wodka, tranen & kogels. Een dramatische familiegeschiedenis achter het IJzeren Gordijn” („Wódka, łzy i kule. Dramatyczna historia rodzinna zza Żelaznej Kurtyny”), wydawnictwo Manteau, 2012. 440 stron, 21,95 euro.
strona internetowa pisarza - www.jackallerts.nl

UWAGA! Jeśli nie przeczytałeś jeszcze książki „Wodka, tranen & kogels”, nie martw się: już wkrótce w Twoje ręce trafić może darmowy egzemplarz powieści. Szczegóły konkursu, z dwoma egzemplarzami książki jako nagrodami, już niebawem na mojaholandia.nl.

Książka Jacka Allertsa to dobry prezent dla Twoich holenderskich przyjaciół !