Historia i kultura ndz., 24/02/2013 - 21:24

Bankierzy Hope & Co, cz. 2

Czytając o interesach Hope & Co aż nie chce się wierzyć, że czytamy o czymś, co działo się ponad dwieście lat temu, a nie dwa lata temu. Sprytnym panom Hope udało się zbudować rozległą siatkę kontaktów, a klienci pochodzili i ze Szwecji i z Hiszpanii, i z Rosji i z Portugalii, i z Francji i z Ameryki…Jednocześnie byli oni w stanie znaleźć na rynku inwestorów, gotowych finansować astronomiczne kredyty dla zajętych wojnami światowych władców.

Rola bankiera – wówczas i dziś – sprowadza się do pośredniczenia w przepływie pieniądza, ale musimy zdać sobie sprawę, że międzynarodowe pośrednictwo w wielomilionowych transakcjach odbywało się wówczas w świecie bez telefonów, komputerów, Internetu, baz danych czy nawet kalkulatorów.

Pod tym względem to dla nas prawdziwy „kosmos”: jak kilku zaradnych amsterdamczyków było w stanie bez iPada w aktówce, bez mercedesa z szoferem i bez najnowszych informacji z miasta oddalonego nawet o głupie 50 czy 100 kilometrów (o Bostonie, Moskwie czy Madrycie nie wspominając), wszystko to zorganizować? Zgromadzić wymagane środki? Przekazać właściwej stronie? Wyegzekwować spłatę długu? I jeszcze zarobić na tym krocie i nie stracić przy tym głowy? (Bądź co bądź, robiąc interesy z rosyjskim carem czy francuskim królem liczyć się trzeba z „pewnym ryzykiem”).  

I to wszystko w świecie, w którym granice co chwila się przesuwały, wojny wybuchały jedna po drugiej, a wielka rewolucja wisiała w powietrzu?

W dodatku transakcje przeprowadzane w Hope & Co nie sprowadzały się do pożyczek i lokat. Bank zajmował się ubezpieczeniami (np. wypraw handlowych do kolonii), inwestycjami w nieruchomości, emisją obligacji czy nawet emeryturami (tzw. lijfrentes).   

W XIX wieku lista wpływowych klientów jeszcze bardziej się wydłużyła. W 1803 roku Hope & Co o pomoc poprosił niejaki Thomas Jefferson. Powód? Właśnie planował zakup stanu Luizjana od Francuzów. No problem, powiedzieli amsterdamscy bankierzy i wypuścili nową serię akcji.

 

Car potrzebuje 120,000,000 guldenów? Och, nie ma sprawy, da się załatwić - powiedzieli w 1820 roku pracownicy amsterdamskiego banku i wraz z wdową W. Borski zorganizowali odpowiednią sumkę.

Przykłady można mnożyć bez końca. Bank Hope & Co  uczynił z Amsterdamu europejską stolicę finansów. Kolejne banki i instytucje finansowe ze stolicy szły w ślady szkocko-rotterdamskich pionierów. W tradycyjnym handlu Holendrzy tracili na znaczeniu, ale w handlu być może najbardziej intratnym – czyli w handlu pieniędzmi – Amsterdam stał się jednym z liderów.

Dziś powiedzielibyśmy: postawiono na innowacyjność. I coś w tym jest. Kiedy w polskich debatach o przyszłości kraju źródło przyszłego dobrobytu widzi się w prezentach z Brukseli (Unia musi dać nam jak najwięcej), w wielkich inwestycjach infrastrukturalnych (budujmy stadiony, będą miejsca pracy!) lub w kopaniu w ziemi (gaz łupkowy, będziemy kolejną Arabią Saudyjską!), w Holandii od kilku wieków wiedzą, że innowacje i bycie pierwszym to najlepsza droga do bogactwa. Dlatego w czasach, gdy już wszyscy handlowali pieprzem i gałką muszkatołową, przerzucili się na handel pieniędzmi. I dlatego dziś prawie każdy polityk i urzędnik w Holandii odmienia przez wszystkie przypadki wyrażenia innowacja, nowe technologie i nowe media.        

Wróćmy jednak do XIX wieku. Przy pożyczce dla cara wspomnieliśmy o niejakiej wdowie Borski. Wraz z rodem Hope rodzina Borski to jedno z dwóch najważniejszych nazwisk, rodzącego się amsterdamskiego imperium bankowego.
Kim była Johanna Jacoba Borski-van de Velde  i co tej kobiecie o, przyznajmy, dosyć polsko brzmiącym nazwisku, zawdzięcza nie tylko Amsterdam, ale i cała Holandia?

Tu mieszkała wdowa Borski, Keizersgracht 610

Johanna Jacoba de Velde była żoną Willema Borski(ego?), jednego z najważniejszych amsterdamskich doradców Hope & Co. Tak jak i dziś w bankowości świetnie się wtedy zarabiało, więc Willem Borski szybko stał się jednym z najbogatszych mieszkańców stolicy. W 1812 roku znalazł się w TOP 10 najmajętniejszych obywateli miasta. Statusem tym cieszył się niezbyt długo, bo w 1814 roku mu się zmarło.

Fakt, że jego majątek trafił w ręce wdowy, nie dziwi, ale już fakt, że Johanna Jacoba nie zadowoliła się życiem rentierki i kontynuowała pracę męża – tak. Nawet obecnie świat wielkich finansów jest domeną mężczyzn. Kto narzeka na za mało kobiet w świecie polityki czy mediów, ten powinien przestudiować listy z nazwiskami członków zarządów i rad nadzorczych wielkich banków. W XVIII i XIX wieku zadaniem kobiet, czy to na zachodzie czy wschodzie Europy, wciąż było albo gotowanie i wychowywanie dzieci (wersja dla kobiet biedniejszych, czyli zdecydowanej większości), albo popijanie herbaty w salonie (wersja dla bogatszych). Prawo wyborcze Holenderki uzyskały dopiero na początku XX wieku.

Dlatego wdowa W. Borski (jak się ją w Holandii nazywa) była postacią niezwykłą z kilku powodów. Nie tylko dlatego, że dysponowała olbrzymim majątkiem, ale i dlatego, że dzięki sile charakteru weszła w świat zdominowanej przez mężczyzn amsterdamskiej finansjery. I to z sukcesem.

W pierwszej połowie XIX wieku „pani Borski” była w Amsterdamie być może równie ważnym co Bank & Co – jeśli nie ważniejszym – graczem w bankowych rozgrywkach. Dzieci pani Borski (miała ich dziesięcioro) żeniły się i wychodziły za mąż za przedstawicieli pozostałych bankowych rodzin, dzięki czemu wdowa Borski jeszcze bardziej umacniała swe wpływy.

Tolerancja wobec kobiety w finansowym światku miała granice: aż do jej śmierci w 1846 roku wdowa Borski nie miała wstępu do budynku amsterdamskiej giełdy. Johannie Jacobie to nie przeszkadzało: zatrudniała wystarczająco dużo osób, by móc sobie pozwolić na wysyłanie tam swego osobistego przedstawiciela.

Wdowa Borski rządziła swym imperium aż do śmierci. Dożyła 80 lat (świetny wiek jak na tamte czasy!), co oznacza, że przez ponad trzy dekady była jednym z głównych rozgrywających w rozkwitającej holenderskiej bankowości. Jej majątek szacowano na 4,000,000 guldenów – i to nie wliczając w to wartości jej sześciu kamienic w centrum Amsterdamu i posiadłości wiejskiej Elswout w Overveen. W chwili śmieci była jednym z najbogatszych mieszkańców Holandii. Pochowano ją w kościele Nieuwe Kerk, w centrum Amsterdamu, przy placu Dam.      

Oprócz wspomnianej monstrualnej pożyczki dla Rosji, którą właśnie wdowa Borski w dużej mierze zorganizowała, zaangażowała się ona również w inny, bardzo ryzykowny projekt. Stało się to na samym początku jej samodzielnej kariery, w 1814 roku. Król Wilhelm I założył wówczas De Nederlandsche Bank, holenderski bank centralny. Holenderscy kupcy nie ufali nowej, państwowej instytucji i z pięciu tysięcy akcji sprzedały się zaledwie trzy tysiące. Wdowa Borski podjęła ryzyko i kupiła pozostałe dwa tysiące za, bagatela, dwa miliony guldenów. Przedtem wynegocjowała z królem zapewnienie, że bank w ciągu trzech pierwszych lat działania nie wyemituje nowych akcji. Król się zgodził, bank zyskał na zaufaniu, a sprytna Borski odsprzedała później akcje z wielkim zyskiem.

Bez Borskiej De Nederlandsche Bank (DNB) – odpowiednik polskiego NBP – okazałby się klapą. W pewnym sensie to właśnie jej Holandia zawdzięcza swój bank centralny, który czuwa nad całym niderlandzkim systemem finansowym. Co prawda, różnie to z tą kontrolą i czuwaniem DNB bywa – najświeższa sprawa nacjonalizacji banku SNS Reaal pokazała, że DNB się nie popisał i za późno wkroczył do akcji – ale zasługi wdowy Borski nie ograniczają się jedynie do pomnożenia majątku zmarłego męża.

Hope & Co oraz „Firma Weduwe W. Borski” (oficjalna nazwa jej firmy) uczyniły z Amsterdamu europejskie centrum bankowości. Ślady tego widzimy do dzisiaj. Wystarczy przejechać się na południe miasta, do Zuidas i spojrzeć na wieżowce pełne siedzib banków, firm ubezpieczeniowych, biur audytorów, kancelarii adwokackich wyspecjalizowanych w prawie gospodarczym itp. Albo idąc z dworca głównego na plac Dam spojrzeć na lewo na budynek holenderskiej giełdy przy Beursplein 5 (przed drzwiami stoi masywna rzeźba byka, więc łatwo znaleźć).

To pomysłowości i obrotności amsterdamskich bankierów-pionierów z XVIII i XIX wieku Europa w dużej mierze zawdzięcza rozwój usług finansowych. Z wszystkimi tego konsekwencjami. Tymi dobrymi: łatwiejszy dostęp do kredytów, związany z tym rozwój gospodarczy, nowe miejsca pracy w sektorze bankowym; pewnie wymienić można wiele więcej. I tymi złymi: wymieniać nie trzeba, chyba że ktoś od 2008 roku ani razu nie sięgnął po gazetę lub ani razu nie włączył telewizora.

To, co urodziło się trzysta, dwieście lat temu w starych wąskich kamienicach ze zdobionymi fasadami w centrum Amsterdamu, rozlało się później na całe miasto, od banków przy Zuidas i wieżowców przy Sloterdijk, po monumentalny gmach De Nederlandsche Bank przy Westeinde i setki innych instytucji finansowych, fili banków i bankomatów rozsianych po całym mieście. Amsterdam był i jest jednym z finansowych centrów Europy. Na dobre i na złe.
 (powrót do cześci pierwszej - Bankierzy Hope & Co, cz. 1)

Sz.B.