To była najtragiczniejsza powódź w Holandii
Powódź tysiąclecia w 1997 roku pochłonęła w Polsce 56 ofiar. Holenderska powódź z 1953 roku kosztowała życie 1835 osób.
Do powodzi doszło w nocy z 31 stycznia na 1 lutego 1953 roku.
Jak to możliwe, że naród od wieków chełpiący się tym, że wygrał walkę z wodą, dał się żywiołowi tak zaskoczyć? Jak to możliwe, że dobrze zorganizowany kraj w obliczu klęski okazał się do niej nieprzygotowany? I, może najważniejsze pytanie, czy w pełnej wałów, kanałów, wody i depresji współczesnej Holandii, katastrofa taka już nam nie grozi?
To była spokojna sobota. Przez ostatnich osiem lat Holandia podnosiła się w szalonym tempie z wojennych zniszczeń. Dzieci rodziły się na potęgę, przebywało nowych domów, gospodarka się rozkręcała. Ludzie znów cieszyli się życiem, stare dobre czasy wróciły. W sobotę wieczorem całe rodziny gromadziły się przed wielkimi radioodbiornikami i słuchały popularnej weekendowej audycji.
Co prawda służby informowały za dnia, że u wybrzeży Morza Północnego szaleć będzie mocny sztorm, ale cóż to takiego w Holandii, gdzie wiatru – czy to nad lądem czy u wybrzeży – nigdy nie brakuje? O północy audycja, ostatnia tego dnia, dobiegła końca. Ludzie położyli się spać.
Kilka godzin później, w nocy z 31 stycznia na 1 lutego w ponad 60 miejscach pękły wały.
Ponad 1800 Holendrów, którzy położyli się sobotniego wieczora do łóżek, w niedzielę znalazło się na listach zabitych przez żywioł.
Pod powierzchnią wody znalazło się ponad 165,000 hektarów ziemi.
Najbardziej ucierpiała prowincja Zelandia, która zalana została niemal w całości. Także w prowincjach Holandia Południowa i Brabancja odnotowano wielkie straty.
(pod tekstem film archwilany ukazujący skutki katastrofy)
Jak mogło dojść do tej katastrofy? Jak to często bywa w przypadku klęsk żywiołowych doszło do niezwykle rzadkiego zbiegnięcia się w czasie i przestrzeni kilku negatywnych czynników. Dwa były kluczowe.
Po pierwsze, wspomniany już sztorm. Wichura szalejąca u wybrzeży okazała się jeszcze gorsza niż się spodziewano: w dziesięciostopniowej skali oceniono ją na dziesięć stopni.
Po drugie, niezwykle wysoki przypływ. Mówiąc prościej: czasami zdarza się mocny sztorm. Czasami zdarza się bardzo mocny sztorm. Czasami, choć bardzo, bardzo rzadko, zdarza się sztorm o sile dziesięciu stopni.
Czasami zdarza się wyższy przypływ. Czasem nawet bardzo wysoki. Czasami – choć bardzo, bardzo rzadko – niezwykle wysoki przypływ.
Najczęściej występują osobno, ale czasem razem. To już groźne, kiedy lekki sztorm wystąpi w tym samym czasie, co wyższy przypływ. To już bardzo groźne, kiedy solidny sztorm wystąpi wspólnie z dosyć wysokim przypływem.
W nocy z 31 stycznia na 1 lutego zdarzyło się jednak coś, co według specjalistów, zdarza się w tej części Europy raz na 10 000 lat. Bardzo, bardzo groźny sztorm w połączeniu z bardzo, bardzo wysokim przypływem.
W efekcie wysoka woda (bo przypływ) nabiera olbrzymiej siły (bo sztorm) i z łatwością przelewa się przez wały i je niszczy. Pomiędzy czwartą a szóstą nad ranem woda rozrywała kolejne wały, a Holandia spała.