Historia i kultura pt., 21/04/2023 - 08:07

Holenderscy kupcy i bankierzy

Bez amsterdamskich kupców i bankierów światowa gospodarka nie wyglądałaby dziś tak jak wygląda.

 Za ojczyznę kapitalizmu i bankowości uznaje się Wielką Brytanię oraz Stany Zjednoczone – i słusznie. Ale na tej liście nie powinno zabraknąć też Holandii. Dlaczego? Po kolei. 

 

Druga połowa XVIII wieku, Amsterdam. Złoty Wiek to już przeszłość. Jeśli XVII wiek był czasem świetności Niderlandów, to wiek XVIII jest ich powolnym upadkiem. Analogia z Polską sama się nasuwa.

Tak jak Rzeczpospolita Obojga Narodów była pod koniec XVI i w XVII wieku jednym z najpotężniejszych państw Europy, tak i Republika Zjednoczonych prowincji grała w tym czasie w światowej pierwszej lidze. Polska dysponowała olbrzymim terytorium oraz milionami rąk do pracy (i walki), Niderlandy – liczebnie i powierzchniowo dużo mniejsze – stały się jedną ze stolic europejskiego handlu, kultury i kolonialnych podbojów.

Wszystko co dobre szybko się kończy.

 Tym bardziej, jeśli rozleniwione dobrobytem elity zaczynają wierzyć, że zawsze będzie tak fajnie. Polska szlachta zajmuje się własnymi przyjemnostkami i interesikami, podobnie czynią holenderscy kupcy. Sąsiedzi nie śpią, konkurencja czuwa. Oba imperia, polsko-litewskie oraz niderlandzkie, gniją od środka i pod koniec osiemnastego wieku stają się łatwym łupem dla sąsiadów.

To, że państwo chyli się ku upadkowi, nie oznacza, że wszystkim powodzi się gorzej. Tak, francuska interwencja z lat 1747-1748 doprowadziła do wielkiego zamieszania w Republice: wściekła biedota obróciła się przeciwko bogatym, rozkapryszonym regentom – w ich oczach pasożytom w perukach wartych majątek – a na fali społecznego oburzenia do władzy doszli znowu „Pomarańczowi” (Wilhelma IV mianowano nawet dziedzicznym stadhouderem, namiestnikiem, ale zbytnio się w swej funkcji nie sprawdził).

Tak, wojna morska z Anglią w latach 1780-1784 skończyła się totalną porażką: Holandio, to już nie XVII wiek, kiedy mogłaś jeszcze skutecznie mierzyć się z brytyjską flotą… W kraju przez całą drugą połowę XVIII wieku wrze: z przedrewolucyjnej Francji i wybijających się na niepodległość Stanów Zjednoczonych wieje wietrzyk wolności, równości i braterstwa, ale skostniała, pełna nepotyzmu klasa regentów o demokratyzacji w Niderlandach nie chce słyszeć. No to demokratyczne ideały przyjdą do was same, przyniesione na francuskich bagnetach…

Wszystko to odbija się na gospodarce. Handel wciąż się kręci – to dobra wiadomość. Zła wiadomość jest taka, że sąsiedzi Republiki handlują jeszcze intensywniej. Marazm gospodarczy, w jaki Republika wpadła w XVIII wieku nie wynikał z tego, że Holendrzy nagle zaczęli mniej handlować. Holendrzy tracili na znaczeniu, bo ich europejscy konkurenci też zaczęli handlować. I stawali się w tym coraz lepsi.

Amsterdam, wówczas już najważniejsze miasto Republiki, początkowo odczuwał te turbulencje w mniejszym stopniu niż reszta kraju.

Amsterdamscy kupcy nadal mieli wysokie obroty, więc czym się tu martwić? Ale po przegranej wojnie z Anglią, a następnie upadku Republiki i francuskiej okupacji na przełomie XVIII i XIX wieku, Amsterdam znalazł się w gospodarczym dołku.

Jak już jednak wspomnieliśmy: to, że państwo czy miasto ma kłopoty, nie oznacza, że wszystkim powodzi się gorzej. Amsterdamscy kupcy – a w każdym bądź razie część z nich – wykazali się w tym czasie po raz kolejny sprytem. Skoro w „tradycyjnym” handlu europejskimi i kolonialnymi towarami nasza zagraniczna konkurencja już nas wyprzedza, musimy przerzucić się na coś innego. Tylko na co? Czym można handlować, jak nie towarami? No właśnie, czym?

Odpowiedzi na to pytanie udzieliła rodzina Hope.  Mózg całego interesu, Thomas Hope, urodził się w Rotterdamie, ale, podobnie jak cała rodzina, miał szkockie korzenie. Wraz z bratem Adrianem założył w 1762 roku w Amsterdamie bank Hope & Co. Wkrótce do rodzinnego biznesu dołączyli kolejni członkowie rodziny: syn Thomasa, John oraz bratanek Thomasa, urodzony w Ameryce Henry.

Ów Henry był nie byle kim: kiedy Szkot Adam Smith, jeden z najwybitniejszych ekonomistów wszechczasów, wydał swe dzieło życia, „Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów”, we wstępie dziękował właśnie Henry’emu Hope. Amerykańskie kontakty Henry’ego okazały się na wagę złota dla amsterdamskiego banku – to przecież na przełomie XVIII i XIX wieku Ameryka stawała się powoli jedną z największych potęg świata.  

Ojciec Thomasa już od początku XVIII wieku był aktywnym graczem na rynku finansowym, tyle że w Rotterdamie. W latach dwudziestych jego zainteresowanie skierowało się na Amsterdam: to przecież tutaj głównie „się działo”. Rodzina Hope w Amsterdamie robiła interesy już kilka dekad, ale to wraz z zakupem monumentalnej kamienicy w sercu miasta przy Keizersgracht 444-446 bank Hope & Co stał się symbolem nowej gałęzi gospodarki, z której Amsterdam zaczął słynąć: handlu nie towarami, ale pieniędzmi. 
(Swoją drogą, Szkoci mający na nazwisko „nadzieja”: to musiało się przełożyć na przynoszący zyski bank.)

Bankowość w XVIII wieku oznaczała coś innego niż obecnie.

Do biura Hope & Co przy Keizersgracht 444-446(kamienica na zdjęciu) nie przychodziły młode małżeństwa, chcące zaciągnąć kredyt na mieszkanie czy stateczne emerytki chcące założyć lokatę. Klientela Hope & Co sięgała wyższych, o wiele wyższych sfer.

Kto w XVIII wieku brał największe kredyty? Pod tym względem niewiele się zmieniło. Każdego dnia czytamy o kolejnych transzach obligacji, rzucanych na rynek przez rząd hiszpański, polski, holenderski czy amerykański. Podobnie było wówczas.

Z jednym małym wyjątkiem. Rosyjski car, pruski cesarz, francuski król czy amerykański prezydent zadłużali narodowe budżety nie po to, by finansować wydatki socjalne dla obywateli. Osiemnastowieczni władcy potrzebowali pieniędzy przede wszystkim w jednym celu: na wojnę.

Lista klientów Hope & Co jest imponująca.

 Każda kolejna wojna była dla panów Hope nadzieją na nowe zyski. Holenderscy bankierzy nie kierowali się w swych decyzjach motywami politycznymi. Jedynym motywem była chęć zysku.

Miało to tą zabawną konsekwencję, że w banku Hope & Co zadłużały się często różne strony tego samego konfliktu.

Wojna Siedmioletnia (1756-1763) pomiędzy Wielką Brytanią, Prusami i Francją (między innymi)? Po kredyt do amsterdamskich bankierów zapukali władcy wszystkich trzech wymienionych mocarstw. Ludzkość wojna ta kosztowała ponad milion ofiar, ale przy Keizersgracht 444-446  zacierano ręce. 

Interesy świetnie się kręciły, więc Hope i spółka kupowali kolejne budynki w centrum miasta. W 1763 roku Henry dokupił kamienicę przylegającą do siedziby banku. Wiadomo, gdzieś trzeba mieszkać, a kto lubi chodzić daleko do pracy… Oprócz tego obrotni bankierzy kupowali magazyny i kamienice.

Dziś powiedzielibyśmy: prawdziwy SNS Reaal. Czyli bank, żyjący z jednej strony z tradycyjnych usług bankowych (kredyty, lokaty), a z drugiej strony aktywny na rynku nieruchomości. Tylko, że inaczej niż współczesny SNS Reaal – czwarty co do wielkości bank Holandii, który na początku lutego 2013 roku został znacjonalizowany (podatnika kosztowało to jakieś cztery miliardy euro), bo inaczej groziło mu rychłe bankructwo – bracia Hope lepiej panowali nad swym biznesem niż szefostwo SNS Reaal. Może bonusy były wyższe?

część druga >>> Bankierzy Hope & Co