Holenderski poseł: Polacy są hałaśliwi i dużo piją
Pijacy, prostacy, śmieci wyrzucają do ogródków, łamią przepisy i wyłudzają zasiłki - oto jacy są Polacy w Holandii według holenderskiego posła Ino van den Besselaara.
Parlamentarzysta populistycznej, antyimigracyjnej partii PVV odpowiedział na nasze pytania, dotyczące polskich imigrantów.
Jak można się było spodziewać, polityk partii Wildersa – odpowiadający w PVV m.in. za głośny portal „donosów na imigrantów z Europy Środkowej i Wschodniej” – nie ma dobrego zdania o przybyszach z nowych państw UE. Van den Besselaarowi dziękujemy za odpowiedź na nasze pytania, choć oczywiście nie ukrywamy, że z jego wizją Polaków w Holandii kompletnie się nie zgadzamy.
- Według różnych szacunków w Holandii mieszka i pracuje obecnie około 150,000 – 300,000 imigrantów z Polski. Wielu niderlandzkich przedsiębiorców chwali ich za gotowość do ciężkiej pracy, ale są też Holendrzy, którzy narzekają na związane z polskimi imigrantami problemy i krzyczą: „Ci Polacy zabierają nam nasze miejsca pracy!”. Czy polscy imigranci mają według Pana pozytywny czy negatywny wpływ na holenderską gospodarkę i społeczeństwo?
Ino van den Besselaar: - Dokładna liczba Polaków w Holandii jest nieznana, ponieważ większość z nich nie zapisuje się w administracji gminnej. Szacunki mówią o około 350,000 imigrantów z Europy Wschodniej. Niektórzy pracodawcy są zadowoleni ze swoich polskich pracowników ze względu na ich zaangażowanie. Tych zadowolonych pracodawców znajdziemy przede wszystkim w sektorach, w których systematycznie dochodzi do wyzysku i nie przestrzega się zasad dotyczących zarobków, zakwaterowania i ubezpieczeń społecznych.
Ponieważ zbyt wielu Wschodnich Europejczyków mieszka w jednym domu prowadzi to do problemów. Jedno mieszkanie wynajmuje się jednej czy dwóm osobom, ale bardzo szybko okazuje się, że mieszka tam 3 czy 5 razy więcej osób. Poza tym Wschodni Europejczycy są bardzo hałaśliwi, piją dużo i nic sobie nie robią z holenderskich przepisów. W dodatku prawie w ogóle nie integrują się z holenderskim społeczeństwem.
Jest właśnie tak, że w sektorach, w których gospodarczo nie dzieje się dobrze, zwalnia się Holendrów i to następnie Wschodni Europejczycy w ramach różnorakich konstrukcji (agencje pracy, detachering, itd.) przejmują ich pracę. Istnieje także wiele pozornych firm jednoosobowych prowadzonych przez Wschodnich Europejczyków, przez co Holendrzy również tracą pracę. To wszystko prowadzi do powiedzenia: „Oni zabierają nam nasze miejsca pracy!”.
Dopóki w Holandii jest około miliona osób poza rynkiem pracy i chcących pracować, ale nie znajdujących zatrudnienia, jest czymś nielogicznym, by dopuszczać na rynek pracy Wschodnich Europejczyków.
Wschodni Europejczycy są z definicji zawsze drożsi niż Holendrzy, ze względu na koszty dojazdu, problemy z językiem i tym podobne – chyba, że łamie się obowiązujące w Holandii przepisy dotyczące zarobków i zakwaterowania.
Wpływ [Wschodnich Europejczyków – Sz.B.] na holenderską gospodarkę i społeczeństwo jest negatywny: nie zapisują się w administracji, nie płacą podatków i składek na ubezpieczenie społeczne, a jednocześnie korzystają ze służby zdrowia i ubezpieczeń społecznych, itd.
Związane z nimi problemy prowadzą do większego zaangażowania policji i innych stróżów porządku; mieszkania niszczeją, śmieci wyrzucane są na ulicę i do ogródków, itp.
Z powodu problemów, powodowanych przede wszystkim przez tych, którzy nie mają już pracy (i często także nie mają już dachu nad głową) wzrastają koszty dla niderlandzkiego społeczeństwa. Biorąc wszystko pod uwagę, bilans jest negatywny. Co nie zmienia faktu, że poszczególni pracodawcy oceniają tę sytuację [zatrudnianie imigrantów ze Wschodu] pozytywnie.
- Czy może Pan wymienić trzy najważniejsze działania, dotyczące imigracji i integracji, jakie Pana partia podejmie, jeśli znajdzie się w koalicji rządowej po wyborach 12 września?
I.v.d.B. - Po pierwsze: koniec umowy o pracę oznacza powrót do kraju pochodzenia; koszty powrotu do kraju powinien opłacić pracodawca.
Po drugie: dopiero po 10 latach pracy w Holandii i 10 latach bez popełnienia przestępstwa ma się prawo do uzyskania holenderskiego obywatelstwa i dopiero wtedy ma się prawo do zasiłków.
Po trzecie: obowiązek [osobnego, dodatkowego – Sz. B.] rejestrowania dla firm jednoosobowych zakładanych przez obcokrajowców.
- Portal skarg na imigrantów z Europy Środkowej i Wschodniej (meldpuntmiddenenoosteuropeanen.nl), założony przez Pana partię, spotkał się z ostrymi reakcjami w całej Europie. Holandii nie widzi się dziś często – zarówno w Brukseli, jak i nad Wisłą – jako tolerancyjnego, otwartego i gościnnego kraju. Dla Holandii, państwa żyjącego z handlu i eksportu, może to być groźne. W jaki sposób chce się Pan i Pana partia przyczynić w nadchodzących latach do poprawy wizerunku Holandii?
I.v.d.B. - Reakcje te świadczą o wysokim poziomie hipokryzji. Pochodziły one zresztą głównie z Polski i od brukselskich biurokratów, a nie z całej Europy, jak Pan sugeruje. Także Polacy nie chcą, by obcokrajowcy zatruwali atmosferę w ich kraju i mają nadzieję, że obcokrajowcy będą zachowywać się jak goście. Cechą charakterystyczną gości jest to, że dostosowują się do zasad domu lub kraju, w którym przebywają.
„Portal skarg” był odpowiedzią na raport, w którym problemy [z imigrantami ze Wschodu] i wypychanie przez nich Holendrów z rynku pracy, całkowicie zlekceważono. To miało sugerować, że żadnych kłopotów nie ma. Portal skarg i masowe meldunki, pokazują, że jest inaczej. To nie ma nic wspólnego z dyskryminacją, to jedynie nazywanie problemów.
Tolerancja nie oznacza: chować głowę w piasek, kiedy są problemy, ale właśnie nazywać te problemy i czynić z nich temat dyskusji.
Poza tym w krajach byłego bloku wschodniego dyskryminuje się w poważnym stopniu wszelkiego rodzaju mniejszości. Więc niech ci, którzy tak głośno bili na alarm, najpierw sami uderzą się w piersi.
Nazywanie problemów po imieniu nigdy nie jest groźne dla kraju. Wizerunek Holandii w wyniku portalu skarg nie doznał żadnego uszczerbku. Wręcz przeciwnie, eksport do państw Europy Wschodniej kwitnie jak nigdy dotąd. Niczego więc nie trzeba naprawiać. Z państw takich jak Polska, Rumunia i Bułgaria dostaliśmy odnośnie portalu skarg wiele wyrazów aprobaty. Uważa się, że ci, którzy wyjechali na Zachód często są prostaccy i pozbawieni dobrych manier i to nie jest grupa reprezentacyjna dla tych społeczeństw.
Ino van den Besselaar (1948) ( wyżej foto posła ze strony PVV) – poseł populistycznej partii PVV. W ostatnich wyborach parlamentarnych zdobył jedynie 117 głosów (!) i nie uzyskał mandatu. Dopiero kiedy w listopadzie 2010 roku jego kolega partyjny James Sharpe zrezygnował z mandatu, van den Bessellaar zajął jego miejsce. Jego poprzednik Sharpe wycofał się z polityki po fali publicznych oskarżeń: okazało się między innymi, że zataił przed opinią publiczną fakt, że w 2008 roku został skazany przez węgierski sąd za oszustwa. Nazywany „porno baronem” Sharpe prowadził na Węgrzech firmę zajmującą się seks-telefonami i seks-smsami. O jego następcy i naszym rozmówcy, Ino van den Besselaarze, wiadomo niewiele. Urodził się w Hadze i mieszka w Zoetermeer. Przez 11 lat pracował w ministerstwie polityki społecznej, a przez 20 lat działał w branży budowlanej.
Najgłośniej o van den Besselaarze było w lutym i marcu 2012 roku, kiedy to PVV uruchomiła słynny „portal skarg na imigrantów z Europy Środkowej i Wschodniej”. To właśnie van den Besselaar był inicjatorem portalu, a jeśli wejdzie się na stronę „punktu skarg” (meldpuntmiddenenoosteuropeanen.nl/) znajdziemy tego potwierdzenie: oprócz wizerunku wodza Wildersa, jest tam również zdjęcie Ino van den Besselaara.