czw., 23/12/2010 - 10:22

Interview

Wiedziałam. Wiedziałam!
Moje awanturnicze życie musiało pewnego pięknego dnia upomnieć się o swoje.
Moja party animal osobowość będzie mnie kiedyś kosztowała dobre imię. Nie przypuszczałam jednakże, że nastąpi to tak szybko.
I w takich okolicznościach.

******************************************************************************************

Na dziś zaplanowaną miałam rozmowę kwalifikacyjną. Firma – technicznie wyspecjalizowana, posada – bardziej niezależna od mojej obecnej i do tego lepiej płatna. Aż byłam zdziwiona, że w ogóle ktokolwiek stamtąd chce ze mną rozmawiać. Nie, żebym taka ostatnia była, ale stanowisko miało w nazwie „senior” (i nie chodziło o „starszego konserwatora powierzchni płaskich”), a ten senior miał zajmować się elementami technicznie wyspecjalizowanymi. Ale zadzwonili, potwierdzili – chcą się zapoznać. No dobra.

Nawet sobie buty kupiłam jak należy. Czarne, skórzane, z wyprzedaży. Tym razem nie pójdę w martensach, o nie! Najpierw rozmowa z biurem rekrutacji, potem podjazd pod firmę. Przed czasem, z fasonem, jak się patrzy.
Wbijam się do środka, sekretarka cała w pląsach nalewa kawy (byle czarnej!).

Przychodzi dwóch miłych panów i zaczyna się moje interview. Panowie prezentują produkty firmy, ja się wlampiam swoim ynteligentnym okiem i nawet pytania do rzeczy zadaję, zastanawiając się od czasu do czasu, gdzie to ja takiej ogłady nabrałam. Chyba to genetycznie uwarunkowane jest. Spotkanie zbliża się ku końcowi, sekretarka w pląsach, panowie w pląsach i ja też, pląs dobra rzecz.

Po trzeciej kawie, kiedy wydaje mi się, że o firmie wiem prawie w s z y s t k o, no, przynajmniej tyle, żeby zacząć tam pracę od pierwszego, jeden z Panów zapytuje uprzejmie:
- Czy zdajesz sobie sprawę, że już się kiedyś spotkaliśmy?
Patrzę na niego w panice
Nie spałam z nim – to pewne.
Szybko robię rachunek sumienia z samochodów zarysowanych ostatnio rowerem. A raczej ich kierowców.
Brak identyfikacji.
Może to jego określiłam mianem „worka na jądra” (klootzak), kiedy to zajechał mi drogę w zaśnieżonej godzinie?
Brak identyfikacji.
Pan przychodzi mi z pomocą: - Byliśmy razem na weselu naszego wspólnego znajomego Tima. I tu naszyły mnie wspomnienia.
A raczej ich brak.
Wesele Tima odbyło się w jednej z miejscowości w centralnej Polsce jakieś pięć lat temu. Tim i ja pracowaliśmy razem w Korporacji i bardzo przypadliśmy sobie do gustu. Na tyle, że zostałam zaproszona na jego bruilof.
Tim ożenił się z czarującą Polką, pochodzącą właśnie z centralnej Polski. Wesele odbyło się w jej rodzinnej miejscowości i przybyłam tam razem z grupą znajomych z pracy. W kościele jeszcze się jakoś trzymaliśmy, ale na weselu, biorąc udział w licznych konkursach taneczno – wokalno – cokolwiek, wygraliśmy kilka butelek wódki. W efekcie w drodze powrotnej do domu musiałam skorzystać z taksówki; na pytanie taksówkarza, gdzie podwieźć, odparłam: „Gdybym wiedziała, to bym poszła pieszo”. I właśnie z tego wesela znał mnie mężczyzna, przeprowadzający ze mną rozmowę kwalifikacyjną 1200 (słownie: tysiąc dwieście) kilometrów dalej, pięć lat później.

******************************************************************************************

Czasem zastanawiam się nad tym, jaki świat jest mały.
Czasem powtarzam sobie, jaki los potrafi być przewrotny. Dziś wiem, że obie te tezy można uznać, przynajmniej w moim przypadku, za zweryfikowane.
I wiem… wiem!
…dlaczego zostałam zaproszona na tę rozmowę kwalifikacyjną. Pan z wesela chciał po prostu sprawdzić, czy alkohol i ogólna degeneracja poczyniła znaczne spustoszenia w moim organizmie. Kto wie, może nawet cyknąć kilka fotek i następnie pokazywać je na spotkaniach dla młodzieży z potencjalnych grup zagrożonych nałogiem? Ci Holendrzy lubią się tak społecznie poudzielać.
Przeczucie mówi mi, że jednak wybiorą drugiego kandydata.

gietat

 

 

Tagi: gietat