Sprawy socjalne pt., 18/03/2016 - 18:58

List od czytelnika "My, Polacy w Holandii"

Po kilkunastu latach pobytu w Holandii mam pewne spostrzeżenia dotyczące rodaków w Holandii i chciałbym się nimi podzielić z czytelnikami mojaholandia.nl.

Gdy przyjechałem 13 lat temu do tego kraju, Polonia liczyła około 35 tysięcy osób. Dziś liczbę Polaków w Holandii ocenia się na około 200 tysięcy, to bardzo dużo.

Biorąc pod uwagę, że zdecydowana większość to osoby w wieku produkcyjnym, można tę liczbę porównać do średniej wielkości miasta w Polsce, np. Katowic (odliczając ludzi na emeryturach).

Na moich oczach powstawały polskie sklepy w Holandii, otwierali swoje punkty polscy fryzjerzy, mechanicy, itd.


Jacy są Polacy w Holandii?

Nasuwa mi się tylko jedna odpowiedź: prawie tacy sami jak w Polsce. Trudno nagle jak za dotknięciem zaczarowanej różdżki zmienić swój światopogląd czy stosunek do drugiego człowieka. Przywozimy swoje złe nawyki, ale też wnosimy pozytywny wkład.

Napisałem „prawie”, bo w Holandii (i innych krajach Europy Zachodniej) wielu z nas po raz pierwszy spotyka obcokrajowców, osobiście, nie przez tv czy opowieści innych osób. Osobiście możemy skonfrontować uprzedzenia. Zazwyczaj znikają one z każdą kolejną osobiście poznaną osobą. Niestety, nie każdy z nas chce lub potrafi wykorzystać tę szansę.

Do napisania listu do redakcji nakłoniły mnie posty pod różnymi artykułami, nie tylko na waszym portalu, również na innych portalach Polonii w Holandii oraz rozmowy ze „zwyczajnymi Polakami w Holandii”.

Ostatni krzyk mody to „uchodźcy”.

Polska jest chyba najbardziej homogenicznym (zdominowanym przez jedną narodowość) krajem Europy, poza Warszawą i kilkoma innymi dużymi miastami, imigranci z Azji czy Afryki występują nad Wisłą w śladowej ilości.

Połowa Polaków mieszka na wsi i w małych miasteczkach (do 50 tysięcy mieszkańców) i widziała muzułmanina czy murzyna tylko w telewizji – i mimo to się ich boją.


Wstyd.


Polacy zawsze byli otwarci na inne narody.
Co się z nami stało? Nie wiem, nie studiowałem socjologii, ale w szkole podstawowej i średniej na lekcji historii uczyli mnie, że Rzeczpospolita była zawsze krajem otwartym.

Pomagaliśmy m.in. Holendrom, kiedy u nich trwały bratobójcze walki religijne. Uciekali do Polski i, mówiąc współczesnym językiem, byli ówczesnymi uchodźcami. Sporo wnieśli do Polski, do polskiej architektury czy gospodarki wodnej (wiedzieli, jak budować tamy i kanały), mimo że ich wyznanie było inne (protestanci).

Pomagaliśmy Żydom przed wiekami, ale i w czasie ostatniej wojny. Wymordowano ich tutaj, w ich własnej ojczyźnie, gdzie mieszkali od wielu pokoleń, a niektórzy od tak dawna, że nawet nie byli w stanie określić od ilu pokoleń. Mówili po polsku, budowali miasta (Łódź), rozwijali handel, mieli ogromny wkład w rozwój Polski, kiedy nie było jej na mapie (zabory) i nawet wtedy chętnie zmieniali nazwiska na polskie. Czuli się Polakami, chcieli być Polakami.


Po wojnie mniejszości zniknęły, zostaliśmy sami.

Wtedy to my byliśmy uchodźcami: przez ponad 40 lat komunizmu miliony Polaków wyemigrowało z kraju i korzystało na Zachodzie z opieki, jaką otaczano tam uchodźców politycznych. Nie było takiej wrogości, nie było masowych protestów i chęci odsyłania nas z powrotem do kraju. Niemcy, Kanadyjczycy czy Francuzi przyjmowali nas ze zrozumieniem.

Korzystaliśmy z tego jako naród, choć wojny w Polsce nie było. Nie oszukujmy się, zdecydowana większość wyjeżdżała z PRL-u za lepszym życiem, a nie uciekała przed prześladowaniami ze strony komunistycznych władz. Dziś trudno znaleźć wśród tych ostatnich negatywne głosy na temat pomocy innym. Oni rozumieją, co to znaczy opuszczenie ojczyzny i jak ważne jest to, by w nowej ojczyźnie przybyszów witały nie głosy nienawiści i świńskie łby podrzucane pod drzwi, ale zrozumienie i chęć pomocy.

Najwięcej mają do powiedzenia ci, którzy przyjechali do Holandii już jako beneficjenci zmian, o które walczyli najpierw żołnierze polscy w czasie II wojny światowej, potem w czasach komunizmu opozycjoniści z „Solidarności” i innych ruchów antykomunistycznych, a po ‘89 wszyscy budujący nową, wolną Polskę. To beneficjenci otwartych granic, legalnej pracy (w Holandii od 2007 roku) i zachodniego państwa opiekuńczego (dodatki na dzieci, itp.).

Oglądałem w holenderskiej telewizji naszą radość 1 maja 2004 roku. Coś się zmienia na moich oczach, pomyślałem, po raz kolejny jestem świadkiem historycznego wydarzenia (wcześniej 1981 i 1989 r.).

Będzie lepiej, zmienimy kraj i zmienimy samych siebie! Będziemy jak ludzie w Europie Zachodniej, bogatsi, uśmiechnięci, milsi dla siebie wzajemnie, otwarci na inne narody. Ludzie w końcu zaczną chcieć mieszkać w Polsce, a my przestaniemy z niej uciekać. Pomyliłem się, choć nie do końca.


Ludzie chcą do nas przyjeżdżać i przyjeżdżają.
Na razie jest ich niewielu, zazwyczaj pracują w wielkich korporacjach. Tych, którzy przyjeżdżają do nas po pomoc w najlepszym wypadku ignorujemy (myśląc: „to jest ten tani Ukrainiec"). My nadal uciekamy, choć już nie tak masowo. Po 12 latach poprawiania sytuacji materialnej (może nie w takim stopniu w jakim byśmy chcieli, ale jednak) jesteśmy bogatszym i bardziej rozwiniętym krajem niż przed wstąpieniem do EU. Przyszedł czas na egzamin, nie z tego jak wykorzystaliśmy unijną pomoc, ale co wynieśliśmy z EU poza pieniędzmi.


Cywilizacja zachodnia stawia sobie za cel dobro człowieka bez względu na pochodzenie i wyznanie.
Na razie wydaje się, że nie zdaliśmy egzaminu, może będzie kiedyś poprawka. Polacy nawet nie chcą słuchać Papieża: jedna rodzina do jednej parafii...to okazało się ponad nasze siły. Dobrze, może to było zbyt trudne, jesteśmy na dorobku, ale robić larum z przyjęcia 7 tysięcy osób? Naprawdę? Jedna osoba na gminę? Osiedle?

„Precz z uchodźcami". Marsze setek Polaków odmawiających pomocy potrzebującym to coś wstrząsającego.

My, którzy przez ostatnie dziesięciolecia korzystamy z otwartego nastawiania Europy do imigrantów, stajemy teraz okoniem wobec tych wartości. My wiemy lepiej, „prawdziwych wartości Europa może uczyć się od nas” - taką myśl zaszczepili niektórzy polscy politycy w milionach polskich dusz. I uczą Europę: zamykajcie granice, brońcie się przed obcymi. Z jednym wyjątkiem: dla Polaków granice mają być otwarte, bo my jesteśmy przecież fajni, a wszyscy inni obcy to terroryści, gwałciciele i lenie polujący na zasiłki.

Boimy się terroryzmu.

W każdym, kto ma nieco ciemniejszą skórę, widzimy terrorystę. Niedawno w Polsce pobito chilijskiego pianistę, bo miał ciemną karnację i został uznany za muzułmanina-terrorystę.

A przecież we współczesnym świecie większe jest zagrożenie tym, że wpadniesz w depresję i się powiesisz niż zginiesz z rąk terrorysty. Który z polityków o tym mówi? Ile wydaje się na ochronę przed terroryzmem, a jak dba się o nasze zdrowie psychiczne? Odpowiedzmy sobie najpierw na to pytanie.

W Polsce od 2004 roku skutecznie popełniło samobójstwo około 70 tysięcy osób. Tak, 70 000 ludzkich istnień! To tak jakby w ciągu 12 lat całkowicie do zera wyludniły się Siedlce, kiedyś miasto wojewódzkie.

Więzienia w Polsce pękają w szwach, jesteśmy pod tym względem jednym z liderów w Europie. Ilu jest tam osadzonych muzułmanów lub ciemnoskórych obcokrajowców?

Nie, nie neguję problemu islamskich fundamentalistów chcących się wysadzić w metrze.

Trzeba jednak zadać pytanie, jaki stanowią procent (czy raczej promil) wszystkich muzułmanów, którzy mieszkają już w Europie? Ile polskich matek straciło dziecko, bo zabił je na ulicy fundamentalista islamski, a ile, bo rozjechał je podpity Polak-katolik, który nie zauważył przejścia dla pieszych?

Czy jeśli jakiś Polak kradnie lub zabija w Holandii, oznacza to, że i Ty taki jesteś? Czujesz się z nim jakoś związany? Chcesz wykazać się z nim solidarnością? W takim razie natychmiast wyjedź z Holandii, bo wielu Holendrów nie życzy sobie takich Wschodnio-Europejczyków w ich kraju, ponieważ myślą stereotypami: skoro jeden Polak ukradł, pobił lub zabił, to i inni są tacy sami. Jeśli sam kierujesz się stereotypami, myśląc o „uchodźcach-fundamentalistach”, to nie masz prawa się oburzać, kiedy Holendrzy mówią o nas: „Polacy w Holandii? Łysi pijacy bez zębów, polujący na nasze zasiłki”.

Polacy boją się islamu, a ja boję się katolicyzmu – właściwie boję się jednych i drugich. Jako osoba niewierząca mam do tego prawo. Nie demonstruję tego, każdy ma prawo wierzyć w co chce lub nie wierzyć w nic. Tym właśnie charakteryzuje się cywilizacja europejska, która cały czas ewoluuje, na nasze szczęście.

A gdyby Europa Zachodnia miała nas w nosie, tak jak my mamy innych potrzebujących, to teraz szedłbyś do sklepu z kartką, by odebrać 500 gramów mięsa na cały miesiąc. Wakacje w ciepłych krajach mógłbyś spędzić co najwyżej w marzeniach albo kartkując atlas, w którym istniałoby jeszcze ZSRR.

Narzekamy, zazdrościmy, jesteśmy roszczeniowi, jesteśmy pępkiem świata, jesteśmy pracowici, rodzinni, uczynni, chcemy się uczyć. Tacy jesteśmy. Jest w nas wiele sprzeczności. Trudno znaleźć Holendra, który jest uczynny czy rodzinny. Są powierzchowni i egoistyczni, to indywidualiści, ale są też otwarci, solidarni społecznie, spokojni, potrafią pracować w zespole – w nich także jest wiele sprzeczności.

Trudno z kilku Polaków zbudować drużynę mówiącą jednym głosem, chyba, że jest to głos negatywny lub narzekający. Ba, wtedy będzie to też głos gromki i dosadny. Niewielu Polaków jest otwartych na ludzi bez względu na wyznanie czy kolor skóry.

Jesteśmy nieufni, podejrzliwi. Boimy się innych narodów jak dziecko, które zamiast do przedszkola chodziło na spacery z babcią, a inne dzieci znało tylko z bajek. Kiedy takie dziecko w końcu idzie do szkoły, widzi wokół tylko zagrożenia i groźnych „obcych”, czyhających na jego zabawki.

Kiedy jednak już kogoś poznajemy, po jakimś czasie często mówimy: „ten Murzyn to fajny koleś, jaraliśmy razem zioło", albo "ten Egipcjanin to spoko gość, muszę pojechać na wakacje do Egiptu, dałby mi kilka fajnych rad, co tam obejrzeć!"

Piszę tak, bo byłem świadkiem wielu przemian u ludzi, którzy osobiście poznali „obcych” i się z nimi „oswoili” czy nawet zaprzyjaźnili. Jeden warunek: brak bariery językowej. Gdy ta nie istniała, zazwyczaj i podziały szybko znikały.


Zaraz ktoś odpowie: ja mam inne doświadczenia, bardzo negatywne.
Ja też i co z tego? Czy wśród Polaków nie ma oszołomów? Chamów i prostaków? Nie ma złodziei? Nie ma cwaniaków? Czarne owce są w każdej nacji, w każdym narodzie. Szanujmy siebie i inne narody, tylko wtedy będziemy naprawdę poważanym, europejskim społeczeństwem. Jeśli nie zależy Ci na innych, zrób to przynajmniej dla siebie: ludzie ciekawi świata, akceptujący innych i pozbawieni uprzedzeń, mają więcej przyjaciół i szybciej mogą liczyć na pomoc w trudnych chwilach.

Ludzie nieufni, wiecznie narzekający i pełni uprzedzeń wobec innych, sami skazują się na samotność i narastającą frustrację. Wybór należy do nas samych.

(imię i nazwisko do wiadomości redakcji)

Kategoria: Sprawy socjalne