Na koncercie Kultu w Hadze.
Minął tydzień, odkąd byłam na koncercie Kultu w Hadze, w klubie Paard van Troje (2013 rok, przyp. red). Potrzebowałam tego tygodnia, ażeby sobie wydarzenia tego wieczoru jakoś tak poukładać i stwierdzić, czy w ogóle mam coś do napisania na ten temat, czy też nie.
Jak bowiem nie od dziś wiadomo, Kazik i Kult to Wielkie Gwiazdy, o których napisano już tak wiele, że chyba nic oryginalnego i nowego wypocić się nie da. Nie jestem też jakimś wybitnym znawcą polskiego rocka, żeby się tu wytrząsać nad muzyczną stroną wydarzenia - muzycznie byli oni zawsze dla mnie w porządku i słucham ich z przyjemnością od płyty Your Eyes (chociaż to właściwie była kaseta magnetofonowa w moim przypadku), od roku 1991.
Napiszę zatem o wieczorze w haskim klubie i moich osobistych spostrzeżeniach.
Tak bardzo chciałam iść na ten koncert, że już w czwartek wydawało mi się, że jest piątek i zaczęłam się szykować. Załatwiłam opiekunkę do dziecka, wcisnęłam się w nowe dżinsy (w jedyne, jakie na razie wchodzę po tym traumatycznym przeżyciu zwanym ciążą) i już-już robiłam sobie oko na Maroko, kiedy zatelefonowała koleżanka i mnie zmitygowała, przypominając, że piątek będzie JUTRO. Ah ja.
Piątek przybył z ociąganiem, a ja byłam tak podekscytowana, że pojechałam bez telefonu, który został na kuchennym stole. Wróciłam się po niego aż z Centrala i całą drogę przeklinałam pod nosem, bo jasne było, że przez moje roztargnienie się spóźnię. Na szczęście koleżanka czekała z kawą na stacji Den Haag Centraal, co bardzo poprawiło mi humor. Kawa zawsze działa na mnie w ten sposób.
Na koncert spóźniłyśmy się grubo ponad kwadrans i weszłyśmy akurat na Baranka. To dobry kawałek, ażeby od niego zacząć koncert, bo cała sala śpiewa zawsze z wokalistą i w ogóle robi się fajnie i familijnie.
Kazik dawał z siebie wszystko. Jego ruch sceniczny jest zazwyczaj dość ograniczony: po prostu chodzi z jednego końca sceny w drugi, natomiast oprócz śpiewania gra także na saksofonie i od czasu do czasu nawet powie coś do publiczności.
Jak dla mnie to wystarczy - znakomita muzyka zazwyczaj broni się sama, bez wycudaczonych show, pokazywania biustów, tyłków i innych tego typu części. Tym bardziej, że zespół grał coś około trzech godzin. Pokażcie mi drugiego wykonawcę, który występuje non stop trzy godziny, bez żadnego playbacku.
Na sali był ścisk, aczkolwiek wydało mi się luźniej, niż przed dwoma laty. Ilość publiki jest zawsze odwrotnie proporcjonalna do ceny biletów, a tu zdrożały nie tylko bilety na koncert, ale i na pociąg. Mimo to ludzie bawili się dobrze a piwo lało się strumieniami. No i właśnie to zaczęło się wymykać spod kontroli. Bowiem w pewnym momencie ktoś rzucił piwem na scenę.
Oblał ludzi w pierwszym rzędzie, ochroniarza i podium. A Kazik właśnie na tym piwie się poślizgnął i przewrócił. Nie przerwał występu, skończył na leżąco wykonywany numer, po czym wstał, powiedział, że boli go nadgarstek i żeby nie rzucać piwem. Mimo to jakieś dwadzieścia minut później zrobiono to ponownie.
Doskonale rozumiem, czemu Kazik tak się wk*wia, kiedy ktoś nielegalnie kopiuje jego muzykę. On - i reszta zespołu - przejeżdżają tysiąc kilometrów, żeby dać koncert, grają trzy godziny i nie rusza ich mokra od piwa podłoga. Każda zachodnia gwiazda przewróciwszy się na mokrej scenie, bo jakiś "fan" z bożej łaski raczył wrzucić na nią kubek wypełniony piwem, natychmiast przerwałaby występ, żegnając się formułką I am too old for this shit.
Chłopaki z Kultu ze sceny zeszli dopiero po bisie, (na który zagrali, nomen omen, "Polska", a tekst o zarzyganych chodnikach jakoś bardzo mi pasował do atmosfery w klubie) i chwała im za to.
Lubię Kult i ta sympatia tylko wzrosła po przesłuchaniu krążka "Prosto" - najnowszej płyty grupy, którą zakupiłam po koncercie, a Kazik ładnie się na niej podpisał. Nie lubię chamstwa i prostactwa, a tym właśnie jest rzucanie w wokalistę wszystkim poza stanikami (wyłącznie wypranymi!) i pluszowymi misiami.
gietat
Kolejny koncert zespołu KULT już w listopadzie 2016 roku!
więcej o koncercie: