Pijesz i palisz? No to płać za leczenie!
Picie i palenie kosztuje, jasne. Ponad połowa ceny paczki papierosów kupionej w Holandii to różnego rodzaju podatki, głównie akcyza. Czy szkodliwe przyjemności staną się jeszcze droższe?
Kto wie, aż 55 procent Holendrów uważa, że palacze i osoby często spożywające alkohol powinny płacić wyższą stawkę ubezpieczenia zdrowotnego niż ludzie prowadzący zdrowszy tryb życia. Taki wniosek wynika z badania przeprowadzonego przez niderlandzkie Centralne Biuro Statystyczne.
Bać się czy śmiać?
Wyrozumiałość wobec osób, które mało się ruszają i nie uprawiają sportów, jest już u Holendrów większa. W opublikowanych w poniedziałek (3.10) wynikach ankiety CBS jedynie jedna czwarta badanych przyznała, że również osoby mało ruchliwe powinny płacić wyższą składkę ubezpieczenia zdrowotnego. Odpuszczanie sobie wizyt w sportschool czy biegania po Vondelparku Holendrzy są jeszcze w stanie zaakceptować; tolerancja wobec zaciągania się dymkiem i ciągnięcia z gwinta jest już dużo mniejsza.
Co łatwo przewidzieć, przede wszystkim osoby niepalące są zwolennikami wyższych składek dla palaczy. Wśród niepalących aż dwie trzecie (65 %) mówi: palisz, płać wyższą składkę! W przypadku Holendrów-regularnych-palaczy entuzjazm wobec takiego pomysłu jest dużo mniejszy. Jedynie 18 procent z nich przyznało, że palacze (a zatem i oni sami) powinni płacić więcej. Choć może i 18 procent to dużo. Oznacza to, że prawie co piąty regularny palacz ma w sobie skłonności masochistyczne i chce żeby jego niezdrowa przyjemność była jeszcze droższa.
Instytut CBS tego typu badanie przeprowadził po raz pierwszy, więc nie można porównać obecnych danych z wynikami z przeszłości. Jednak już sam pomysł uzależniania wysokości składki zdrowotnej od trybu życia budzi wiele kontrowersji. System ubezpieczeń zdrowotnych jest w Holandii, podobnie jak w wielu państwach cywilizowanego świata, oparty na solidarności: za podstawowe ubezpieczenie zdrowotne każdy dorosły płaci taką samą składkę. Wiek, płeć, stan zdrowia, waga, styl życia, zagrożenie chorobami – wszystko to nie ma wpływu na wysokość składki. To istota solidarności. Jak pokazują wyniki badania CBS dla ponad większości Holendrów zasada ta nie jest święta – szczególnie w odniesieniu do palaczy i pijących, a zatem osób z własnej decyzji podejmujących pewne ryzyka zdrowotne.
Inaczej ma się to w odniesieniu do innych grup „kosztownych” dla całego systemu zdrowotnego. Czy także osoby starsze, już chore, czy z genetycznymi wadami, zwiększającymi szanse na zachorowanie, powinny płacić więcej? Nie, odpowiada zdecydowana większość Holendrów. Obciążajmy kosztami leczenia tych, którzy psują sobie zdrowie z własnej woli (piją, palą, ewentualnie nie biegają po Vondelparku i mają brzuchy), ale wobec pechowców, którzy są starzy, chorowici i z genetycznymi wadami, bądźmy nadal solidarni.
Czy palacze i wielbiciele alkoholu powinni zatem wpaść w panikę? Nic z tych rzeczy. Szanse na to, że zapłacą oni wyższe składki są bardzo niewielkie. Po pierwsze, mówimy tu jedynie o wynikach niewinnej ankiety. CBS prawie codziennie publikuje wyniki jakiegoś badania, ale żywot wielu z tych ankiet ogranicza się do bycia jednodniowym newsem. Nawet jeśli jakimś cudem udałoby się przeforsować przez parlament propozycję podwyższenia składki zdrowotnej dla palaczy i pijaków, pomysł taki ma jeden wielki słaby punkt. Jak przecież sprawdzić czy ktoś pali czy pije „za dużo”? Praktyczna realizacja tej idei wymagałaby albo wiary w wielką szczerość samych Holendrów (ilu by doniosło na samych siebie, że pali lub pije, wiedząc że będzie ich to słono kosztować) albo zatrudnienia armii urzędników, śledczych i donosicieli.
Można nawet puścić wodze fantazji: wyobraźmy sobie urząd przyjmujący zgłoszenia od „życzliwych” sąsiadów („Pan Joep Visser, zamieszkały przy ulicy Brederoweg 114 w Beverwijk wypalił wczoraj dwa papierosy za garażem; sama widziałam, i to nie pierwszy raz! Czy nie powinien płacić wyższej składki? Poza tym wczoraj w Lidlu kupił zgrzewkę piw, a w śmietniku przy jego domu, zupełnie przez przypadek, zobaczyłam wczoraj pustą flaszkę wina. Ja za leczenie tego wariata płacić nie będę!”). Albo specjalnego grupy urzędników pukających o każdej porze dnia i nocy do naszych mieszkań z alkomatem w dłoni. Albo wprowadzenie systemu, w którym sklepikarze przy sprzedaży każdej paczki papierosów musieliby wklepać w specjalny notebook imię i nazwisko kupującego oraz ilość zakupionych przez niego papierosów i ich szkodliwość. Choć nie, można by prościej – każdy palacz i pijący alkohol powinien sobie wyrobić specjalną kartę chipową, którą musiałby okazać przy zakupie śmiercionośnego produktu. (Nie jest to nawet tak absurdalne: od pewnego czasu wielu poważnych polityków domaga się wprowadzenia tzw. witpas, karty dla korzystających z coffeeschopów).
Po co się jednak ograniczać: żeby było efektywniej, można by kartę alkoholowo-papierosowo-narkotykową (moja nazwa: rookdrinkwitpas) zintegrować z OV-chipkaart (karta dla korzystających z transportu publicznego). Przy okazji można by kontrolować, kto na krótkich odcinkach korzysta z tramwajów, metra czy autubusów. Osoby takie też powinny płacić wyższą składkę. Przecież gdyby się przespacerowały czy przejechały rowerem tych tych głupich parę kilometrów, byłoby to z pożytkiem nie tylko dla ich zdrowia, ale i dla całego systemu opieki zdrowotnej...
Który to system pozostałby nadal bardzo „solidarny”: cechowałaby go olbrzymia solidarność młodych, zdrowych, wysportowanych, niepalących, szczupłych abstynentów, żyjących średnio 98 lat. Tylko czy armia staruszków nie jest zagrożeniem dla finansowej stabilności systemu opieki zdrowotnej?
Sz. B.