pon., 24/10/2011 - 20:08

Porywacz Heinekena: zakazać filmu, bo szkodzi... mojej reputacji!

Nie znasz Willema Holleedera? W takim razie jesteś w Holandii zapewne od niedawna. Willem Holleeder to w Niderlandach postać mityczna.

Przystojny buntownik, typowy zły chłopiec, o którym przed zaśnięciem marzą dobre dziewczynki? Brutalny i cyniczny kryminalista z krwią na rękach i bez serca? Raczej to drugie.

To właśnie Holleeder stał za holenderskim “porwaniem stulecia”. Pewnego zimnego wieczora w listopadzie 1983 roku, Alfred Heineken – bajecznie bogaty i jeszcze bardziej wpływowy właściciel najsłynniejszego koncernu piwnego świata –  wyszedł ze swojego biura w Amsterdamie i...

...i zaczęło się piekło. Przynajmniej dla samego Heinekena. Dla czwórki jego porywaczy rozpoczęła się zaś największa kryminalna rozgrywka ich przestępczego żywota. A dla niderlandzkich mediów i milionów Holendrów śledzących z dnia na dzień z wypiekami na twarzy rozwój sprawy – wielki medialny spektakl, pełen fałszywych tropów, niepewności, wielkich pieniedzy, a następnie pościgów, trików prawnych, rozpraw sądowych i – żądzy zemsty.

O tym właśnie jest film, który właśnie wchodzi na ekrany holenderskich kin (od 27.10), De Heineken Ontvoering (Porwanie Heinekena). Ale do chwili pierwszego pokazu dla mediów, twórcy nie mogli spać spokojnie. Odsiadujący wyrok za inne przestępstwa Holleeder pozwał twórców Porwania Heinekena do sądu. Z jakiego powodu? Holleeder musi mieć specyficzne poczucie humoru... Według niego ekranizacja porwania, którego wraz z kilkoma kompanami dokonał 28 lat temu, szkodzi jego reputacji!

Na czym oparł swe zarzuty? Na tym, że postać, która w filmie “przypomina” Holleedera robi rzeczy, których prawdziwy Holleeder nie robił. Czyli na przykład znęca się nad porwanym, wsadzając jego głowę do muszli klozetowej. Taki znów łobuz ze mnie był, zdaje się mówić Holleeder – przez wielu obserwatrów holenderskiego półświatka uważany za kryminalsitę stojącego za kilkunastoma „likwidacjami” swoich konkurentów, wrogów i... przyjaciół. Jednak wsadzanie czyjejś głowy do muszli klozetowej? Oj nie, takiej obrazy Holleeder nie zniósł i zza kratek zatrudnił adwokatów, mających walczyć o jego dobre imię.

Producenci filmu oficjalnie oburzali się i z powagą bronili praw o własnej interpretacji rzeczywistości. Ale w zaciszu czterech ścian musieli zacierać ręce: nic tak nie pomaga wchodzącemu na ekrany kin filmowi, jak malutki skandal. A oskarżenie Holleedera – bez względu jak absurdalne – zapewniało olbrzymie zamieszanie medialne. Inna sprawa, że być może już w 2012 roku Holleeder wyjdzie na wolność. Wtedy twórcy dzieła będą musieli zastanowić się nad zatrudnieniem dobrej firmy ochroniarskiej... Ale to dopiero przyszłość.
Wróćmy do teraźniejszości. W piątek (19.10) sąd w Amsterdamie oddalił pozew Holleedera i przyznał rację producentom.

 Twórcy filmu byli zresztą na tyle zapobiegliwi, że bohater „przypominający” Holleedera w ich dziele jest swego rodzaju zlepkiem dwóch prawdziwych porywaczy. Nazywający się w filmie Rem bohater to kombinacja cech Holleedera i jego ówczesnego współpracownika Martina Erkampsa. Dzięki temu w filmie zobaczymy jednego porywacza mniej. Jak tłumaczył reżyser filmu, zdecydowano się na „zlepienie” dwóch postaci w jedną jedynie ze względów artystycznych i dramatycznych. Większość holenderskich obserwatorów nie ma jednak wątpliwości: motywacją był raczej strach przez Holleederem i przed tego typu pozwem, jaki ostatecznie został przeciwko twórcom i tak wytoczony. Ale dzięki sprytnemu zabiegowi z „łączeniem” postaci twórcy byli na pozew przygotowani. I się wybronili.
Co również zabawne, siedzący za kratkami Holleeder nie miał możliwości obejrzenia filmu. Cała jego troska o ewentualne szkody dla jego reputacji, opierała się o przecieki prasowe, fragmenty scenariusza i trailer. Który zobaczyć możemy tutaj:


Dwadzieścia jeden dni – tyle czasu spędził Heineken w szopie w parku przemysłowym Westpoort w północno-wchodnim Amsterdamie. Wraz z miliarderem porwano jego szofera, Ada Doderera. Porywacze zażądali 35 milionów guldenów okupu. Po pasjonującej wojnie nerwów pomiędzy przestępcami a policją – obie strony komunikowały się na przykład poprzez zakodowane ogłoszenia w gazetach – doszło do nie mniej pasjonującego przekazania okupu w lasach w okolicach Zeist. (na zdęciu porwany Heineken, zdjęcie wysłane przez porywaczy)
Porywacze pozostawili swe ofiary w szopie i zbiegli. Na szczęście policja na czas dotarła do wycieńczonego Heinekena i jego szofera. 

Role się odwróciły. Teraz to porywacze stali się ściganą zwierzyną. Kolejni kryminaliści, stojący za wielką operacją porwania miliardera wpadali w ręce policji – podobnie kolejne miliony guldenów, których nie zdążyli ukryć. Najwięcej emocji wzbudził jednak pościg za Holleederem i Van Houtenem, którzy zbiegli do Francji. Rozpoczęła się długa walka o ich ekstradycję. Wybitny adwokat van Houta, Max Moszkowicz (ojciec jeszcze wybitniejszego, najbardziej dziś chyba znanego prawnika w Holandii, Brama Moszkowicza), wiedział, jak prowadzi się takie gry. Paryż, Gwadelupa, Urugwaj, Amsterdam, wyspa Sint Maarten na drugim końcu globu... między innymi tam pojawiali się porywacze, rozgrywający skomplikowaną rozgrywkę z holenderskim wymiarem sprawiedliwości. Prędzej czy później, trafiali jednak w ręce policji.
 

Jako ostatni wpadł Frans Meijer, wyśledzony w 1994 roku w Paragwaju przez holenderską gwiazdę dziennikarstwa kryminalnego, Petera R. de Vriesa. Holenderskie więzienie Meijer opuścił w 2002 roku. Wcześniej swoje wyroki za udział w porwaniu odsiedzieli Holleeder i Van Hout. Kiedy w 1992 roku opuścili oni mury więzienia, ich koledzy urządzili w luksusowym hotelu Marriott w Amsterdamie wielkie przyjęcie. Pamiętajmy, z 35 milionów guldenów, jakie zapłacono za życie Heinekena, ośmiu milionów (ok 3,5 mln euro) nigdy nie odnaleziono...

Freddy Heineken (grany w filmie przez gwiazdę holenderskiego kina Rutgera Hauera) zmarł w 2002 roku w Noordwijk w wieku 79 lat. Mimo, że film o jego uprowadzeniu w wielu szczegółach różni się od prawdziwego przebiegu wydarzeń, jest on świetnym przypomnienem jednego z najbardziej poruszających przestępstw ostatnich kilku dekad w Holandii.

Willem Holleeder odsiaduje obecnie wyrok za szantażowanie i wymuszanie haraczu od kilku bieznesmenów aktywnych na rynku nieruchomości. Jednym z nich był Willem Endstra. Wielu uważa, że Endstra początkowo był „bankierem” Holleedra, ale panowie się pokłócili. Nie trzeba chyba dodawać, że kiedy Endstra zaczął współpracować z policją i najprawdopodobniej chciał „wsypać” Holledera, w tajemniczych okolicznościach został zlikwidowany. Rosjanina, który wykonał wyrok na Endstrze zatrzymano kilka dni temu w Polsce. Ale kto był zleceniodawcą?

Jeśli nie znajdą się nowe dowody na udział Holleedera w tej zbrodni, być może już w 2012 roku szarmancki Kryminalista Holandii Numer Jeden wyjdzie na wolność. Sprzedaż środków uspokajających w Holandii zapewne nieźle wzrośnie. Wracając do porwania Heinekena: rzeczywiście, po trzydziestu latach w „biznesie” reputacja Holleedera jako uczciwego, ciężko pracującego obywatela jest nieco nadszarpnięta. Ale chyba nie przez film.