Wydarzenia pon., 23/04/2012 - 22:12

Wilders obalił rząd, Holandia w politycznym chaosie

Tak się kończy współpraca z populistami.

Po półtorej roku chwiejnych rządów wspieranych przez Wildersa i siedmiu tygodniach płaszczenia się przed nim w nadziei, że wesprze on przygotowywany przez rząd plan cięć budżetowych, premier Rutte został wystrychnięty na dudka i z pustymi rękoma udał się ze swoją dymisją do królowej. Wilders wycofał poparcie do koalicji rządowej, gabinet Marka Rutte stracił większość, premier podał się do dymisji, a Holandię czekają nowe wybory.

Mamy kryzys – polityczny i być może także gospodarczy.

Ostatni miesiąc w holenderskiej polityce przebiegał pod znakiem rozmów w Catshuis, historycznej willi na obrzeżach Hagi. Premier Mark Rutte z rządzącej „liberalnej” VVD, wicepremier Verhagen z chadeckiego CDA i wspierający dotąd te dwie rządzące partie populista Wilders dyskutowali od tygodni nad planem nowych cięć budżetowych. Ponieważ holenderska gospodarka dostała w ostatnich miesiącach zadyszki, a przewidywany deficyt budżetowy w 2013 r. wynieść ma znacznie więcej niż dopuszczalne obecnie w strefie euro 3 procent, trzeba było na szybcika znaleźć kilkanaście miliardów euro w przyszłorocznym budżecie.
 
Telewizyjne kamery codziennie pokazywały premiera Ruttego poklepującego na tarasie przed Catshuis uśmiechniętego Wildersa, oraz wicepremiera Verhagena palącego z sympatycznym Geertem jego ulubione cienkie papierosy mentholowe. Rozmowy parę razy się załamały, ale negocjująca trójka dżentelmenów wiedziała, że jest na siebie skazana. Co prawda dla populisty Wildersa wsparcie bolesnych cięć byłoby kosztowne polityczne, bo dotkęłoby wielu z głosujących na niego emerytów i słabiej wyksztłconych, biedniejszych Holendrów, ale z drugiej strony moment ten był idealną dla niego okazją, by pokazać, że jest odpowiedzialnym politykiem. Poza tym, obecna kontrukcja rządowo-koalicyjna dawała mu olbrzymi wpływ na realne decyzje rządowe, wpływ, jakiego być może już nigdy nie uzyska, bo inne partie nie są skłonne do współpracy z PVV.

Kiedy w sobotę cała trójka spotkała się po raz ostatni, by przyklepnąć ustalone cięcia, Wilders oświadczył: zrywam rozmowy. Rutte i Verhagen byli wstrząśnięci, tym bardziej, że planowali tego dnia przedstawić kilka ostatnich poprawek do wynegocjowanych planów – poprawek, które miały uczynić cały pakiet mniej bolesnym dla wyborców Wildersa. W sobotnie popołudnie w przeciągu kilku godzin doszło więc w Holandii do dwóch katastrof: politycznej i kolejowej (zderzenie pociągów w Amsterdamie).
 
Zerwanie rozmów przez Wildersa zaskoczyło większość obserwatorów. Wcześniej liczono się z takim obrotem spraw, ale skoro cała trójka negocjujących w dobrej atmosferze dotrwała do ostatniego dnia, ogólny nastrój był taki: jednak się dogadali, będzie to dla nich nieco bolesne, ale na dłuższą metę dla wszystkich trzech rządzących partii jest to najlepsza decyzja.

Wilders powiedział jednak NIE. Dlaczego?

Krąży wiele teorii.


Pierwsza: ostatnie tygodnie były ciężkie dla jego partii PVV, kolejni regionalni działacze się kompromitowali, albo skłóceni odchodzili z tego ugrupowania (np. w Limburgii), także w jego klubie parlametarnym sytuacja się pogorszyła (opuścił go np. wieloletni współpracownik Wildersa, Hero Brinkman). Słowem, partia zaczęła się Wildersowi sypać i burzyć i zdał on sobie sprawę, że zgadzając się na bolesne cięcia i biorąc na siebie jeszcze więcej realnej odpowiedzialności, zrazi do siebie nie tylko swych wyborców, ale i swój i bez tego niezadowolony apart partyjny.
 

Druga teoria: pięciu posłów frakcji parlamenternej PVV powiedziało Wildersowi wprost: jeśli zgodzisz się na cięcia, my opuszczamy klub. Taki bunt zrujnowałby reputację Wildersa, uchodzącego dotąd za pana i władcę w swoim klubie parlamentarnym. Wilders zaprzecza, że tak było, ale wiele źródeł w Hadze potwierdza, że doszło do tego typu „szantażu”.

Trzecia teoria: Wilders po prostu lepiej czuje się w opozycji, gdzie może wykrzykiwać najbardziej absurdalne i obraźliwe hasła. Przez ostatnie półtorej roku, ponieważ wspierał gabinet Ruttego, musiał nieco utemperować język. Ale na dłuższą metę Wilders nie jest w stanie odgrywać potulnego baranka. Wilders kocha atak, bycie w opozycji, kampanię wyborczą, ostre debaty. Przez najbliższych parę miesięcy będzie mógł się na tym polu znów wykazać.
 

Czwarta teoria: Wilders zdał sobie sprawę, że tak jak jeszcze kilka lat temu mógł budować swój sukces polityczny na strachu przed Islamem, tak teraz ludzi bardziej wkurza kiepska sytuacja gospodarcza, kryzys w strefie euro i to, że bogatsze państwa Unii muszą wspierać „leni” i „oszustów” z Grecji czy Hiszpanii. Jako rasowy populista Wilders nie mógł sobie pozwolić, by teraz razem z premierem Rutte forsować „wymuszone przez Brukselę” cięcia. Nie, Wilders wyczuł, że w najbliższych latach to właśnie na niechęci do Brukselii, euro, solidarności europejskiej i zaciskaniu pasa, da się zbić największy kapitał.

Teoria piąta, najciekawsza: Wilders planuje przeprowadzkę do Stanów. Według dziennikarza poważnej gazet Volkskrant, Sandra Terphuisa, Wilders, podobnie jak niegdyś również słynnąca z krytyki islamu holenderska polityczka Ayaan Hirsi Ali, ma dosyć życia pod czujnym okiem ochroniarzy w Holandii i dobrze wie, że jego kariera polityczna w tym kraju niedługo dobiegnie końca. Poza tym jego główną polityczną pasją jest nie gospodarka czy narzekanie na Brukselę, ale szczera niechęć do Islamu. Nie bez powodu w najbliższych dniach ukaże się w Stanach jego anglojęzyczna książka krytykująca Islam. Wilders od lat utrzymuje dobre kontakty z bogatymi kręgami amerykańskich konserwatywnych polityków i ideologów. Tak jak kilka lat temu Ayaan Hirsi Ali rzuciła holenderską politykę i dostała świetnie płatną pracę w jednym z amerykańskich konserwatywnych ośrodków naukowych, tak samo Wilders – według Terphuisa – również szykuje sobie taką karierę. W ciągu kilku ostatnich lat Wilders stał się jednym z najbardziej znanych na świecie krytyków Islamu, wykazd do Stanów pomógłby mu w umocnieniu tej pozycji. Poza tym mógłby się zajmować tym, co lubi (atakowaniem muzułmanów), a nie jakimiś nudnymi debatami o budżecie. No i płacą tam lepiej, a do tego miałby więcej spokoju, bo w Holandii bez kilkunastu ochroniarzy wokół siebie nie może sobie pójść nawet do Blokkera po papier toaletowy.

Bez względu na to, jaka była prawdziwa przyczyna, dla której Wilders powiedział NIE, Holandia znalazła się w niezłym kryzysie politycznym.
Mark Rutte już złożył na ręce królowej dymisję, a przewiduje się, że nowe wybory zostaną rozpisane na wrzesień lub październik (choć nie wyklucza się i ścieżki ekspresowej, z wyborami już w czerwcu). Do tego czasu Rutte będzie kierować „zdymisjonowanym” rządem bez większości parlamentarnej. Normalnie tego typu rząd nie podejmuje żadnych kluczowych decyzji (bo i tak nie ma większości), ale obecnie sytuacja jest niezwykła. Holandia tak czy siak musi już teraz przygotować program cięć budżetowych, tak aby nie przekroczyć w przyszłym roku maksymalnego dopuszczalnego w strefie euro deficytu. Mniejszościowy rząd Marka Rutte będzie musiał zatem układać się z opozycją, żeby zdobyć jej poparcie dla miliardowych cięć. Ale czy opozycja się zgodzi? Przecież jednocześnie trwać będzie kampania wyborcza!

Zapowiada się zatem prawdziwa polityczno-gospodarcza partia szachów: z jednej strony partie będą się zwalczać w kampanii wyborczej, z drugiej strony muszą się jednak jakoś dogadać w parlamencie, żeby przynajmniej choć trochę uporządkować finanse publiczne. Inaczej posypią się kary z Brukseli, a tzw. „światowe rynki finansowe” zaczną traktować Holandię bardziej jako kraj-problem, a nie kraj-przykład dla innych, jak to było dotąd. A brak zaufania rynków przekłada się dziś na olbrzymie straty finansowe (choćby emisja nowych obligacji staje się dużo droższa).
W Holandii zapowiadają się zatem ciekawe czasy. Dobrze, że wspierany przez populistów, antyimigrancki rząd Ruttego upadł. Ale źle, że pojawi się w wyniku tego jeszcze więcej chaosu i niepewności. Wypada mieć nadzieję, że wybory odbędą się jak najszybciej, a Holendrzy zagłosują na tyle rozsądnie, że powstanie po nich stabilny, większościowy, prowadzący odpowiedzialną politykę gospodarczą i europejską rząd.

Czy tak będzie? Pokażą najbliższe miesiące. Będziemy informować na bieżąco.