wt., 20/03/2012 - 10:08

Zakażą nam haszyszu?? Holandia schodzi na psy!

Źle się dzieje w Holandii. Kraj, który kilka dekad temu uchodził za wzór liberalnego podejścia do miękkich narkotyków – czego coffeeshopy są znanym na całym świecie symbolem – krok po kroku wycofuje się ze swej wolnościowej filozofii. „Zakazać sprzedaży haszyszu w coffeeshopach!” – domaga się poseł rządzącej partii i, o zgrozo, ma za sobą parlamentarną większość. Koniec z legalnym haszyszem w Holandii?

- Tu dziwaczne, że na granicy robimy wszystko, co w naszej mocy, by uniemożliwić przemyt haszyszu, mamy specjalne skanery, wyszkolone psy i tak dalej. Ale jeśli już haszysz znajdzie się w Holandii, wtedy może być tu sprzedawany jak gdyby nigdy nic– narzeka w dzienniku Parool poseł, teoretycznie liberalnej (mocno teoretycznie...) rządzącej partii VVD, Ard van der Steur.

I proponuje:

całkowity zakaz sprzedaży haszyszu w niderlandzkich coffeeshopach. Jego plany, jak pisze amsterdamska gazeta, poparła początkowo nie tylko jego własna partia, ale także chadeccy koalicjanci z CDA, oraz ugrupowanie Wildersa PVV. Przypomnijmy, za skrótem PVV kryje się nazwa „Partia na rzecz Wolności”. Czy aby na pewno?

To prawda, że większość sprzedawanego haszyszu pochodzi z przemytu. Głównie z Afganistanu, Maroka, czy Libanu. Ale jaką coffeeshopy mają alternatywę? Można by uprawiać go na miejscu, w Holandii, ale i to jest zakazane. Niderlandzka polityka dotycząca miękkich narkotyków od lat opiera się na „przymykaniu oka”. Skoro konopi nie można uprawiać w Holandii na wielką skalę, a dostawy z zagranicy – gdzie zazwyczaj istnieje całkowity zakaz upraw i handlu narkotykami – są niemożliwe, to skąd coffeeshopy mają brać swe zaopatrzenie? Gotowy haszysz czy marihuana nie spadają z nieba.

Dobrze to opisuje anegdotka, którą opowiadają niektórzy z właścicieli coffeeshopów. Na pytanie skąd biorą swe zaopatrzenie, odpowiadają, że w tajemniczy sposób pojawia się ono codziennie przed ich drzwiami. Albo że przynoszą je krasnoludki. W ten deseń – brzmi jak kiepski żart, ale jeszcze gorszym żartem jest zachowanie niderlandzkich elit politycznych. Skoro powiedziało się A, trzeba mieć odwagę powiedzieć B. Skoro pozwala się na działalność coffeeshopów i sprzedaż małych ilości miękkich narkotyków, to powinno się też uregulować zasady, na jakich coffeeshopy się zaopatrują.

Znawcy tematu ujmują to obrazowo w ten sposób: główne drzwi, którymi wchodzą do coffeeshopu klienci, państwo ma dobrze na oku. Natomiast tylne drzwi, gdzie trafiają paczuszki z zaopatrzeniem, ma na oku nie państwo, ale światek kryminalny. Lada w coffeeshopie jest granicą pomiędzy dwoma światami: legalnym światem, w którym klient może sobie kupić gram czy dwa haszyszu czy marihuany i nielegalnym królestwem zorganizowanej przestępczości, międzynarodowych grup przemytniczych i nielegalnych krajowych upraw konopi. Niestety krasnoludki jednak nie przynoszą woreczków z haszyszem.

Ard van der Steur tego nie widzi. – Poprzez sprzedawanie u nas haszyszu stajemy się faktycznie udziałowcami międzynarodowej przestępczości. Tego nie powinniśmy chcieć – dodaje.
Zabawne, że Ard van der Steur nie ma nic przeciwko sprzedaży marihuany. Ok, skoro jego argumentacja dotycząca haszyszu jest taka: haszysz pochodzi z przemytu i dlatego jest zły, to czy w takim razie nie mając nic przeciwko sprzedaży marihuany, uważa on, że można ją swobodnie produkować w Holandii? Pudło!
– W Holandii produkuje się marihuanę, niestety na wielką skalę. To również problem, ale rząd podejmuje kroki, żeby nad tym zapanować – mówi poseł „liberalnej” VVD.

A zatem: sprowadzanie „zioła” z zagranicy – źle, uprawa „zioła” w kraju – źle. Sprzedaż „zioła” w Holandii? W porzo!
Ard van der Steur chyba faktycznie myśli, że haszysz i marihuanę do coffeeshopów dostarczają krasnoludki.  
Na propozycję posła VVD z wściekłością zareagował Jan Goos, ze zrzeszającej właścicieli coffeeshopów organizacji BCD. – To niewiarygodne, co za idiotyzmy – cytuje Goosa Parool – Takiego czegoś po VVD się nie spodziewałem. Przez takie działania wpycha się ludzi w kontakty ze światkiem przestępczym. Ludzie będą kupować haszysz na ulicy u kryminalistów, którzy w przeciwieństwie do coffeeshopów nie będą grzeczni płacić podatków. 

- Zastanawiam się, czy nie byłoby po prostu lepiej zamknąć wszystkie coffeeshopy. Czterdzieści lat polityki przyzwalania na sprzedaż małych ilości miękkich narkotyków zostanie przez to [pomysł posła VVD] w mniejszym lub większym stopniu zaprzepaszczonych, wracamy do lat pięćdziesiątych – skarży się Goos.

***
Ale uwaga: W dzień po ogłoszeniu przez Arda van der Steura swego błyskotliwego planu, pojawiła się reakcja ministra sprawiedliwości Ivo Opsteltena – skądinąd reprezentującego tę samą partię, co sam pomysłodawca.

Minister nie podzielił gorliwości swego partyjnego kolegi i stwierdził, że osobny zakaz sprzedaży haszyszu jest zbyteczny.
Od pewnego czasu i tak obowiązują już przepisy, dotyczące dopuszczalnej maksymalnej zawartości substancji THC w sprzedawanych w Holandii miękkich narkotykach, przypomina minister. THC to główna substancja psychoaktywna, jaką znajdziemy w marihuanie czy w haszyszu. Za tym nijakim skrótem kryje się piękna nazwa Tetrahydrokannabinol. Według obowiązujących już przepisów nie można sprzedawać w Holandii haszyszu z zawartością THC wyższą niż 15 procent. A większość produkowanego na świecie haszyszu zawiera więcej niż 15 procent tej substancji. A zatem, argumentuje minister, „problem haszyszu” został już właściwie rozwiązany i nie potrzeba specjalnego zakazu.     

Tak czy siak, dla wielbicieli haszyszu, kiepska wiadomość. Dzięki reakcji Opsteltena – bądź co bądź ważnego polityka VVD – inicjatywa szeregowego posła van der Steura być może jednak nie znajdzie wystarczającego poparcia w parlamencie. Ciekawe jest jak zachowają się inni posłowie VVD – wybiorą ostrą linię van der Steura czy też zgodzą się ze swoim ministrem? Wniosek jest jednak jeden: haszysz znalazł się na cenzurowanym i nawet jeśli oficjalnie się go nie zakaże, widać że szuka się sposobów, by przynajmniej mocno ograniczyć możliwość jego kupna.

A holenderscy politycy po raz kolejny pokazali, że wciąż nie są w stanie poważnie zastanowić się nad rozwiązaniem głównego problemu holenderskiej polityki narkotykowej: czyli jak pogodzić legalną sprzedaż w coffeeshopach z jednoczesnym zakazem krajowych upraw i sprowadzania narkotyków z zagranicy? Najprościej byłoby zalegalizować krajowe uprawy – kilkanaście lat temu pojawiły się takie pomysły, ale ze strachu przed szkodami wizerunkowymi (Tym Holendrom już tak odbiło, że stworzyli państwowy monopol zajmujący się uprawą konopi!), nic z tego nie wyszło. I jest jak jest: niby legalnie, choć nielegalnie.