Historia i kultura ndz., 02/11/2014 - 21:49

Źle się kręci w Amsterdamie

Tytuł pierwszego filmu nakręconego na ulicach holenderskiej stolicy, ukończonego w 1919 roku Diabła w Amsterdamie (De duivel in Amsterdam), w dobry sposób opisuje jak czują się obecnie filmowcy, chcący tutaj kręcić.

Intruzi, dręczeni wszędobylską biurokracją oraz przeganiani przez rozwścieczonych mieszkańców, nie życzących sobie by im przeszkadzano.

Tak, pojawiający się na amsterdamskich ulicach reżyser czuć się musi jak prawdziwy diabeł: niechciany, pogardzany i przeklinany. Ale jak to diabeł – nie daje za wygraną.

O ciężkim losie filmowców chcących kręcić w mieście Leidseplein i Rijksmuseum, przeczytać można w majowym wydaniu miesięcznika Ons Amsterdam. Kto w artykule spodziewał się fascynującej opowieści o powstałych w mieście filmach, mógł się poczuć nieco zawiedziony.

Tak, Amsterdam zawsze cieszył się wzięciem filmowców. Tak, powstało tutaj wiele ważnych filmów – nie tylko niderlandzkich. Tak, malownicze kanały w centrum czy pełne prostytutek i coffieshopów de Wallen aż się proszą, by pokazać je na srebrnym ekranie. Co jednak udawało się dekady temu, obecnie jest prawdziwą katorgą. Słowem, amsterdamczykom odbiło. Są rozpieszczeni. Filmowców mają w nosie. Bardziej zależy im na świętym spokoju, niż na promocji swego miasta. Bo przecież i bez tego Amsterdam pozostanie mocną marką, a turyści walić będą drzwiami i oknami?

 - Amsterdam nie jest zbyt przyjaźnie nastawiony do filmowcówmówi dziennikarzowi Ons Amsterdam Matthijs van Heijningen, jeden z najbardziej znanych holenderskich producentów filmowych – Kto naprawdę tego potrzebuje, i tak tu przyjedzie, tego typu podejście. Ale sami jesteśmy temu trochę winni, bo nie decydujemy się jednak na kręcenie gdzieś indziej.

Problemy są dwa. Pierwszym jest administracja. Zarówno van Heijningen, jak i gwiazda holenderskiego kina Jaroen Krabbe przyznają: kiedyś było prościej. Rozrastająca się biurokracja, obowiązek uzyskania dziesiątek pozwoleń oraz coraz wyższe koszty ich zdobycia czynią z Amsterdamu mało atrakcyjny plan filmowy.

Druga sprawa to... sami amsterdamczycy.

Co z tego, że w końcu uzyska się wszelkie papiery, jeśli w trakcie kręcenia okazuje się, że cała okolica obraca się przeciwko ekipie filmowej? Bez współpracy z mieszkańcami wszystko się komplikuje. W przypadku filmu historycznego potrzeba czasem poprosić mieszkańców o usunięcie na dzień wiszących na drzwiach tabliczek ze współczesnymi nazwami ulic – prawdziwa męczarnia. Jak przyznają cytowani filmowcy, w Amsterdamie istnieje tylko jeden skuteczny sposób, by przekonać mieszkańców do współpracy. Zapłacić im.

Najgorzej jest w de Wallen, tzw. dzielnicy czerwonych latarni – Tam to trzeba naprawdę nieźle zapłacić! – przyznaje van Heijningen, który w 1993 roku odpowiadał za produkcję Vals licht Theo van Gogha. I zamiast wyruszyć z ekipą do de Wallen zdecydował się na... zbudowanie dekoracji przypominających de Wallen w innej części miasta. Również Krabbe ma podobne wspomnienia. W takich sytuacjach rzeczywiście lepiej zbudować sztuczną dzielnicę lub kręcić w studio. Albo uciec do Lejdy czy Haarlemu – miasta ta często „grają” w filmach Amsterdam. W bogatej historii de Wallen zdarzyło się nawet, że rozwścieczony alfons wrzucił jednego z członków ekipy filmowej do kanału... Tak, w de Wallen nie przepada się za błyskiem fleszy i okiem kamery. Dotyczy to zarówno azjatyckich turystów, jak i filmowców.

Mimo wszystkich tych trudności, Amsterdam ma bogatą przeszłość filmową. Co zrozumiałe, są to głównie holenderskie filmy. Klasyki niderlandzkiego kina takie jak Niezwykłe życie Willema Parela (Het wonderlijke leven van Willem Parel) z 1955, Ciske de Rat (1984) czy Kees de jongen (1993) powstały w dużej części w holenderskiej stolicy. Ale i międzynarodowe produkcje takie jak Puppet on a chain (1970) czy La ragazza in vetrina (1961) rozgrywają się w Amsterdamie.

Nie zapominajmy też o hollywoodzkiej superprodukcji Ocean’s Twelve z Bradem Pittem, George Clooneyem, Mattem Damonem, Julią Roberts oraz – wreszcie jakaś prawdziwa gwiazda! – z Jaroenem Krabbe w rolach głównych (i mniej głównych...).

Jedną ze scen w filmie kręcono w coffeeshopie Dampkring, w samym centrum Amsterdamu. Wśród wielu fanów tego filmu to scena kultowa, kiedy nagle George Clooney i Brad Pitt zaczynają się śmiać będąc pod wpływem kawy(?)

 

Ocean’s Twelve to w miarę świeża produkcja, fragmenty amsterdamskie kręcono w maju 2004 roku. Czyli, jak widać, jednak można. W walce z miejską biurokracją i rozpieszczonymi amsterdamczykami zwycięstwo wciąż jest możliwe. Jaroen Krabbe, wiedzący o powstawaniu Ocean’s Twelve zapewne więcej niż jakikolwiek inny Holender, ujawnia na kartach Ons Amsterdam, jakim sposobem Amerykanie zdołali przekonać nieżyczącego sobie filmowania Amsterdamu – Oni mają tyle pieniedzy! – mówi Krabbe o producentach z Hollywood – Jeśli władze miasta powiedzą, że wynajęcie jednej ulicy na jedną noc kosztuje 150 tysięcy euro, wtedy tyle zapłacą.
Być może zatem wina leży nie po stronie chciwych amsterdamskich władz, ale po stronie skąpych niderlandzkich producentów? Dobry produkt nigdy nie będzie tani, a historyczne centrum Amsterdamu z wąskimi uliczkami, starą architekturą i malowniczymi kanałami jest idealną dekoracją filmową. Wystarczy zapłacić. I kręcić.

WMW