sob., 08/09/2012 - 10:42

Życie to sztuka, warto się jej nauczyć. Szczególnie na emigracji.

Mieszkałeś w Polsce, ale nie było Ci tam dobrze. Wyjechałeś do Holandii, by rozpocząć nowe, „lepsze” życie. Mija kolejny tydzień, miesiąc, rok i wymarzone spełnienie nie przychodzi. Jeszcze trochę, mówisz sobie, ale sam przestajesz w to wierzyć.

I narzekasz na Holandię, tak jak wcześniej narzekałeś na Polskę. A klucz do szczęścia wcale nie leży w Polsce, Holandii czy gdziekolwiek indziej. Leży w Tobie samym. Brzmi banalnie? Pewnie. W gruncie rzeczy to banalnie proste. Wystarczy się nauczyć.

W dzieciństwie poświęciliśmy lata na naukę chemii czy historii. Dziś nie korzystamy z tej wiedzy prawie wcale. Na nauczenie się prowadzenia samochodu przeznaczyliśmy setki godzin. Za kierownicą spędzamy statystycznie kilkadziesiąt minut dziennie. A ile czasu spędziliśmy na nauczenie się życia? Podejmowania właściwych decyzji, stawiania sobie celów i przede wszystkim – skutecznego ich realizowania?

Zapewne: zero godzin.

A na życie schodzi nam 24 godzin dziennie, 7 dni w tygodniu, 12 miesięcy w roku. Jeśli głębiej się nad tym zastanowimy, zauważymy ten absurd: pragniemy sukcesu, satysfakcji, udanego życia, ale na co dzień zajmujemy się tysiącem drobnych spraw. Wszystkim, z wyjątkiem sprawy najważniejszej – odpowiedzeniem sobie na pytanie, czego tak naprawdę chcemy i realizacją naszych celów.

Nikt nas tego nie nauczył.

Zresztą, życia przecież nie da się nauczyć! – odpowiadamy oburzeni. Życia jako takiego może nie, ale osiągania sukcesów, realizowania celów i spełniania marzeń – już tak. A właśnie to składa się na satysfakcjonujące życie.

Oto przykład – wszyscy znamy takie historie, być może jest to nawet nasza historia:

W Polsce mi się nie udało, ale to była wina Polski. Zarabiałem za mało, nie miałem pracy, albo miałem pracę niesatysfakcjonującą. Życie osobiste też takie sobie, żadnych rewelacji. Na ulicach brudno, kraj biedny, perspektywy średnie.

Wyjadę za granicę, tam, w nowych okolicznościach, wreszcie będę szczęśliwy i spełniony! – pojawia się pomysł i oto lądujesz na Zachodzie, w Holandii choćby. 

I faktycznie dużo się zmienia. Na początku jest trudno. Pojawiają się setki nowych problemów. Język, praca, mieszkanie, ułożenie sobie na nowo życia osobistego. W natłoku problemów nawet nie masz czasu na to, by zastanowić się, „czy to już jest to, czego chciałem?”. Pomyślę później, kiedy już się wszystko ułoży, mówisz sobie i wracasz do niesatysfakcjonującej pracy poniżej kwalifikacji, do załatwiania papierkowych spraw, do szukania większego mieszkania…

Kiedy już z grubsza odnajdujesz się w nowej rzeczywistości, pojawia się dziwny niepokój. Niby udało się, jestem za granicą, jakoś przetrwałem te trudne miesiące, wszystko wokół jest inne, inny kraj, inni ludzie, inna praca, ale… gdzie to „szczęście” i „spełnienie”, po które tu przyjechałem?

To prawda, że wszystko wokół Ciebie się zmieniło. Ale to nie oznacza, że zmieniłeś się Ty sam. Stare nawyki: złe zarządzanie czasem, brak wiary w siebie, słabe umiejętności planowania kariery, fałszywa skromność, pesymizm, strach przed niepowodzeniami i ryzykiem, nieumiejętność brania byka za rogi i tysiące innych, typowo polskich cech, wpajanych nam od dziecka, nadal w Tobie siedzą.

I stoją na przeszkodzie do osiągnięcia tego, czego tak naprawdę chcesz.
Możesz wyemigrować tysiąc, dwa tysiące, dziesięć tysięcy kilometrów od domu, ale nigdy nie uciekniesz od samego siebie. Samego siebie możesz jednak zmienić. Jak?
Podobnie jak z prowadzeniem samochodu, nowym językiem czy grą w tenisa – ucząc się tego. Od kogo? I jak konkretnie?

Drugi tekst z tego cyklu „Jak osiągnąć sukces na imigracji?

(MH)