czw., 31/01/2013 - 01:02

1953 rok - Holandia pod wodą, ponad 1,800 ofiar cz.2

Do dziś toczy się dyskusja na temat tego, dlaczego jeszcze przed północą nie ostrzeżono ludzi przed tą katastrofą. Przepływ informacji pomiędzy poszczególnymi służbami był zły, część osób odpowiedzialnych za wały i bezpieczeństwo zlekceważyło niepokojące sygnały. Bo kto by się spodziewał, że akurat na jego zmianie zdarzy się coś, co zdarza się raz na 10,000 lat? A ludzie w nocy chcą spać.

Pamiętać też trzeba, że czasy były inne. Nie było telewizji, o Internecie nie wspominając, telefony mieli nieliczni. Radio zawsze nadawało jedynie do północy. Po wybiciu dwunastej w nocy służby nie dysponowały żadnym szybkim sposobem poinformowania tysięcy ludzi o grożącym im niebezpieczeństwie. Zresztą, służby same nie zdawały sobie sprawy ze skali zagrożenia.

Wały zatem pękały i woda zalewała kolejne połacie terenu. W niektórych zalanych miasteczkach liczba ofiar była znacznie większa niż w innych. Najbardziej ucierpiały nisko położone miejscowości blisko morza ze słabymi wałami i ze źle zorganizowanymi lokalnymi służbami. Dla przykładu: w leżącym w Zelandii miasteczku Nieuwekerk zginęło 288 osób, czyli co siódmy mieszkaniec.

Istotne było również to, jak szybko przybywało wody. W niektórych zelandzkich wioskach odbyło się to w ekspresowym tempie: w ciągu pół godziny dwa, trzy metry. Nietrudno domyślić się, jak to się skończyło dla tych, którzy sypialnię mieli na parterze. W miejscowości Nieuwe-Tonge w ekspresowym ataku wody zginęło 85 osób. Dziś w tej liczącej około 2,500 mieszkańców wiosce tylko trzy domy pochodzą z okresu sprzed 1953 roku. 

Powódź 1953 roku, nazywana w języku niderlandzkim Watersnood, dotknęła także inne państwa regionu. W Wielkiej Brytanii zginęło 307 osób, w Belgii 28, a na morzu – 224 marynarzy.
Najbardziej jednak ucierpiała Holandia.

Oprócz 1,835 ofiar śmiertelnych i wielu rannych, około 100,000 osób znalazło się bez dachu nad głową. Najtragiczniejszy przebieg powódź miała w Zelandii (865 ofiar śmiertelnych) i prowincji Holandia Południowa (677). Wiele z tych terenów było niegdyś żyznymi terenami rolniczymi. Kilkumetrowa fala słonej wody zmieniła to na długo. Oprócz tysięcy zabitych zwierząt hodowlanych, morska woda na długo przemieniła tamtejszą glebę w nieurodzajne grunty.

Poniżej prezentujemy film dokumentalny, w którym zobaczymy wiele nagrań z miejsca tragedii. Woda po okna, widok z lotu ptaka na zalane miasteczka i wsie, staruszki i płaczące dzieci wywożone pontonami, mężczyźni zdejmowani z czubków drzew, stosy padniętych krów i świń, i w końcu trumny, trumny, bardzo wiele trumien:


Po tragedii z nocy 1 lutego 1953 roku Holendrzy powiedzieli sobie: nigdy więcej. Inaczej niż przedtem, nie szczędzono grosza na monumentalne projekty związane z budową tam, regulacją rzek i podwyższaniem wałów. Zaowocowało to Planem Delta, (w j. niderlandzkim Deltaplan), w ramach którego przeprowadzono olbrzymie inwestycje w infrastrukturę przeciwpowodziową, głównie z prowincji Zelandia.

Także na odbudowę zniszczonych wsi i miasteczek nie szczędzono grosza. Wielu historyków uważa nawet, że duża część pokrzywdzonych finansowo nawet… zyskała na powodzi. Już w kilka lat po Watersnood Zelandia rozwijała się w nieznanym dotąd tempie. Zaowocowało to nawet gorzkim powiedzeniem: w Zelandii modlą się „Chleba powszechnego i co pięć lat powodzi, daj nam Panie”. 

Zabierająca się do obudowy Holandia nie znalazła się wcale po 1953 roku, przynajmniej z ekonomicznego punktu widzenia, w dołku. Wręcz przeciwnie, rząd przeznaczył olbrzymie pieniądze na inwestycje w wielkie projekty infrastrukturalne, a te z kolei dały pracę tysiącom ludzi. Wzrost gospodarczy wyniósł w 1953 roku w Holandii 8,4 procenta! 

Oznacza to, że w roku największej katastrofy naturalnej we współczesnych dziejach Holandii, odnotowała ona jednocześnie najwyższy w historii wzrost gospodarczy – i to właśnie “dzięki” tej katastrofie. Życia 1,835 osobom to jednak nie wróciło.

AMW

powrót do pierwszej strony artykułu