De Pijp (1900): od burdeli i biedy… do dzielnicy marzeń cz.1
Tu chce się mieszkać. Tu chce się żyć. Kawiarnie. Puby. Największy targ w Holandii. Głośni studenci i zagonieni yuppies. Alternatywni artyści i młode małżeństwa.
Imigranci z całego świata i amsterdamczycy od pokoleń. De Pijp to kwintesencja Amsterdamu. De Pijp to amsterdamski Paryż. De Pijp to synonim przyjemnego życia. De Pijp to dla wielu marzenie. Nie zawsze tak było.
W drugiej połowie XIX wieku Amsterdam pękał w szwach. Miastu przybyło ćwierć miliona mieszkańców, a mieszkań brakowało. Tam gdzie dziś zaczyna się dzielnica de Pijp, rzut beretem na południowy wschód od Museumplein, były torfowiska, rowy melioracyjne, łąki. Tak, dzielnice, które dziś leżą prawie w sercu miasta, wówczas nie istniały. Nie wspominając o innych dzielnicach, położonych jeszcze dalej od ścisłego centrum. Amsterdam przez wieki był malutki, dopiero w ostatnich 100-150 latach doszło do eksplozji: terytorialnej, demograficznej, (multi)kulturowej.
Jest 21 września 1876 roku i spacerujemy ulicą Ferdinand Bolstraat w de Pijp. Nagle huk, trzask i chmura dymu. Co się dzieje? Oto wali się po prawej kamienica. Jeszcze nie zakończono jej budowy, jeszcze robotnicy uwijają się na rusztowaniach, a gmach już się rozlatuje, nic z niego nie pozostaje. Przy okazji wali się sąsiedni budynek. Przyjdziemy tu za rok i podobna historia. Kolejna budowa kończy się zawalaniem. Tym razem chciano zaoszczędzić na cemencie.
Fundamenty? Jakieś tam są, szybciej, do roboty, budować! Cegły? Najtańsze i oszczędnie z nimi! W planie jest ogródek i placyk? Strata czasu, miejsca, zabudować całą parcelę! Zaprawa się kończy? Dolać wody, jakoś się to sklei!
Nie tak miało być. W drugiej połowie XIX wieku buduje się w de Pijp szybko, niechlujnie, tanio. Dlaczego?
Ponieważ to nie miasto buduje, ale prywatni przedsiębiorcy, dziś powiedzielibyśmy: developerzy. A tym zależy na czasie, niskich kosztach, szybkich zyskach. Miasto odpuszcza sobie kontrole, bo przecież w centrum tłoczno, gdzieś tych ludzi trzeba upchnąć. Więc niech tam w tym de Pijp budują jak im się podoba, byle szybko. To właśnie słowo klucz: szybko. De Pijp rodzi się w ekspresowym tempie.
Jacobus Gerhardus van Niftrik, inżynier miejski Amsterdamu, nie może na to patrzeć. To miał być Paryż, Wiedeń, a nie wolna amerykanka! W 1866 roku Niftrik zaprezentował idealistyczny plan poszerzenia miasta. De Pijp miało być nowym centrum Amsterdamu. Tam, gdzie dziś znajduje się Sarpathipark, miał powstać główny dworzec kolejowy, Centraal Station. Nie tam przy IJ, jak to się stało później i co wydaje nam się dziś oczywiste, ale tu na południe od centrum!
Tam gdzie dziś de Pijp przecina ulica Ceintuurbaan, biec miały tory nowoczesnej linii kolejowej. Na północ od torów powstaną wielkie bloki mieszkalne i szerokie ulice, na południe: luksusowe wille, otoczone zielenią, i stojące przy szerokich alejach. Tak buduje się dziś w Paryżu i Wiedniu, Amsterdam nie może być w tyle.
Władze miejskie spoglądają na plan Niftrika ze zdumieniem. Ile z tym będzie roboty! Ile to będzie trwać! Ile to będzie kosztować! Trzeba by te wszystkie rowy zasypać, wyburzyć te wszystkie przemysłowe wiatraki przy szerokim kanale Zaagmolensloot (dzisiejsza ulica Albert Cuypstraat), na nowo podzielić teren, nie, nie, za dużo roboty. Szybko! – to się liczy.
Plan Niftrika ląduje w koszu. Będziemy budować według planu Kalffa, dyrektora robót publicznych Amsterdamu, ten to przynajmniej twardo stąpa na ziemi – decydują rajcowie. Ulice pojawią się tam, gdzie teraz są rowy i kanały. Dzięki temu nie trzeba będzie wszystkiego zaczynać od nowa. Zasypać rów, położyć ulicę i po bokach budować, tak zrobimy. I to szybko! Więc niech budują mali prywatni przedsiębiorcy, tym będzie zależeć na szybkim wykonaniu roboty. I żadnych willi, nie ma na to miejsca. Kamienice, z wieloma mieszkaniami. Byle szybko!
Tak się rodzi „revolutiebouw” – charakterystyczny sposób budowania w Holandii w XIX wieku, w którym nie liczyła się jakość nowych mieszkań, ale tempo ich powstawania.
Pragmatyczny Kalff nie przewidział w planie żadnych placów, parków, nawet zasypanie kanału Zaagmolensloot i wyburzenie wiatraków wydawało mu się za drogie. Miasto się reflektuje i wprowadza zmiany. Z pragmatyzmem nie można przesadzać. Więc Zaagmolensloot się jednak zasypuje – oto rozwiązanie zagadki, jakim cudem pojawiła się tu tak szeroka, długa Albert Cuypstraat. By uniknąć podtopień przywozi się ziemię i podnosi się sztucznie całą dzielnicę o jakiś 1-1,5 m. Ale nie wszędzie. Oto dowód: park Sarpathipark – na stworzenie którego miasto również się w końcu decyduje – w dużej części znajduje się niżej niż reszta dzielnicy.
Tak pod koniec XIX wieku rodzi się de Pijp. Z zewnątrz kamienice nie wyglądają nawet tak źle, w środku mieszkania mają własne kuchnie i toalety – wcale nie norma w tych czasach. Jasne, jakość wykonania jest kiepska, co chwila coś się wali, sypie, ale nie można narzekać. Poza tym, gdzie mieszkać? De Pijp szybko zaludniają miejscy urzędnicy, niska klasa średnia, nudni faceci w garniturach. I w ogóle jakoś tu nudno. Monotonna architektura, smutni panowie z teczkami. Nie trwa to długo.
W XX i XXI wieku dochodzi do rewolucji, de Pijp staje się nagle atrakcyjne. Dlaczego? Czytaj w części drugiej .
Sz. B.