wt., 09/11/2010 - 20:27

Pociąg, żel i frytki

Usiłując czytać sprawozdanie ze spotkania w na temat pompy hydraulicznej, włączyłam sobie Type, celem zagłuszenia japopodobnych hałasów dobiegających zza moich pleców. Jednakże odgłosy Petera Steel’a wciągającego kokainę nie wpływają dobrze na moją koncentrację, wobec tego pompę zostawiam na później, teraz zaś czas na refleksję. Mój kontrakt w obecnej firmie powoli dobiega końca.

Kiedy brałam tę pracę niemal dwa lata temu, przyświecało mi takie założenie, że posiedzę tu rok i pójdę bujać się na białe misie, najchętniej w Noord Holland, do którego to regionu ze względów osobistych mnie ciągnęło. Potem jednak zaczął się kryzys a z nim tak zwana lipa w slipach na rynku pracy. Po pierwszym kontrakcie z przysłowiowym pocałowaniem ręki podpisałam drugi, szczęśliwa, że nie muszę iść pracować do szklarni. '

W planach miałam przeprowadzenie się do NH i poprosiłam o specjalną klauzulę w kontrakcie, w myśl której mam prawo żądać zwrotu kosztów podróży od firmy. No i tak się złożyło, że dziennie spędzam dwie – trzy godziny w pociągach. Przeludnione pociągi są zawsze źródłem ciekawych obserwacji, czy to Kraków Mydlniki Wapiennik, czy też Amsterdam Muidenpoort. Holendrzy w pociągach zachowują się jak wszędzie – państwo na włościach, głęboko świadomi swojego ego i wszystkich okoliczności towarzyszących. Wsiada więc sobie taka blondie revolution na Sloterdijku i zajmuje dwa miejsca: dla siebie i swojej torebki.

W Haarlemie do pociągu wlewa się tłum, obok blondie sadowi się przyłysiały, ale nażelowany (a jakże) jeroenek czy inny Willemek i bez pardonu sadza zadek na jej torebce. Blondie w panice zabiera torebkę z siedzenia obok, cudem chroniąc ją przez zmiażdżeniem tłustym tyłkiem jeroenka. Następnie przesyła jeroenkowi nienawistne spojrzenie, wydymając przy tym usta lub z godnością prychając. Oczywiście blondie nie przyszło by do głowy położyć torebkę na kolanach a jeroenkowi powiedzieć „przepraszam”, bo oboje są wychowani w oborze, a kultury uczyła ich krowa. Nie mam nic naprzeciw kultury krów, wolę taką Mućkę, niż moich irańskich sąsiadów, szczególnie jak drą na siebie ryje po irańsku. Problem polega jednak na tym, że w oborze jest trochę więcej miejsca niż w pociągu w randstad w godzinach szczytu.

Jeroenki i Willemki gustują także w pożeraniu frytek z majonezem w godzinach popołudniowych, nie przejmując się zupełnie faktem, że jedzą je praktycznie siedząc na czyichś kolanach lub opierając się o czyś kark. Są głodni, więc jeść będą, tak? Mnie od zapachu frytek z majonezem robi się mdło, jeśli wokół zagęszczenie ludzkie jest takie, że Bangladesz mógłby się schować i jeśli nie mam pod ręką piwa. Jeroenków nic jednak nie powstrzyma od tuczenia swego holenderskiego tyłka, co by solidnie zmiażdżyć torebkę blondie następnym razem, jak będzie ku temu okazja. Kiedyś zamiast do domu, pojechałam do Rotterdamu celem alkoholizowania się w znajomym gronie. W drodze powrotnej w Delft Zuid do pociągu wsiadł mężczyzna bez spodni (a to był luty) za to w takim szpitalnym fartuszku z rozcięciem z tyłu. Jako, że się nie obnażał, nie podjęłam żadnej akcji, spytałam tylko, czy mu nie zimno. W odpowiedzi tylko uśmiechną się smutno a kiedy wysiadłam, pomachał mi przez okno. Wierzcie lub nie, ale wolałam go bez gaci od sześciu willemków z frytkami i żelem na przerzedzonych włosach w drodze do swej obory.

gietat