Historia i kultura pt., 25/09/2020 - 11:57

Najsłynniejszy holenderski obraz

W Paryżu ogląda się Mona Lisę, w Watykanie freski Michała Anioła, w Amsterdamie... oczywiście Straż Nocną.

Olbrzymi obraz Rembrandta nie rzucił na kolana jego zleceniodawców, ale później było tylko lepiej. Dziś uchodzi za arcydzieło, choć nie wszyscy darzą go szacunkiem: szaleńcom z nożem (1975) i kwasem solnym (1990) w ręku nie udało się na szczęście zauważalnie uszkodzić płótna.

Warta setki milionów Straż Nocna to symbol holenderskiego Złotego Wieku i główny magnes na tysiące turystów, ustawiających się codziennie w kolejce przed Rijksmusuem. Jak ich właściwie przekonano, że mają do czynienia z arcydziełem?

Straż Nocna trafiła na listę Kanonu Amsterdamu, ale jej autor, Rembrandt van Rijn, nie urodził się w stolicy. Genialny malarz przyszedł na świat w Lejdzie w 1609 roku. Dopiero później przeniósł się do Amsterdamu, gdzie rynek dzieł sztuki przeżywał szczyt swojego rozwoju.

To niewyobrażalne, ale Holendrzy oszaleli w siedemnastym wieku na punkcie obrazów. Złoty Wiek oznaczał nie tylko rozwój gospodarczy i techniczny, ale i rozwkit sztuki. Nawet uboga klasa średnia, a czasem nawet i biedota nie mogła oprzeć się pokusie i wydawała ostatnie grosze na nowe malowidło. Prawie pięć milionów – na tyle szacują historycy sztuki liczbę obrazów, powstałych w XVII wieku w Holandii!

Wśród nich znalazła się też Straż Nocna. Która właściwie nie jest Strażą Nocną, ale Wymarszem Strzelców. Albo, by być już naprawdę dokładnym: Kompania Fransa Banninga Cocqa (Het korporaalschap van kapitein Frans Banning Cocq), bo tak brzmiał pierwotny tytuł dzieła. Kiedy jednak początkowo jasny obraz z kolejnymi latami zaczął robić się coraz ciemniejszy, zaczęto go nazywać Strażą Nocną. Faktycznie, płótno jest dziś nieco ciemne, ale to jedynie dodaje uroku przedstawionej przez Rembrandta scenie.

Kim jednak są ci dziwne ubrani ludzie i dlaczego Rembrandt zabrał się za ich malowanie?

Odpowiedź jest prozaiczna: pieniądze. Jak już wspomnieliśmy, siedemnastowieczna Holandia była jednym wielkim liberalnym rynkiem sztuki. Malarze, cieszący się dobrą opinią, malowali głównie na zlecenie. Zleceniodawcami byli ci, których stać było na wygórowane stawki arytstów z czołówki, czyli głównie bogaci kupcy. Żądali oni głównie portretów – nic nie poprawia humoru bardziej niż spojrzenie na własny portret. Tym bardziej jeśli twarz z portretu jest bardziej dostojna niż w rzeczywistości, ubranie odświętne, a sceneria pełna powagi.

Kiedy Rembrandt dostał zlecenie na obraz, który nazywamy dziś jako Straż Nocną, był u szczytu sławy. Mieszkał w olbrzymiej (jak na jedną rodzinę) kamienicy w Amsterdamie, znanej dziś jako Rembrandthuis. Kto, chce cobaczyć, jak żył holenderski mistrz, gdzie pracował i skąd się wzięły małpy w jego domu – powinien niezwłocznie wybrać do Rembrandthuis, będącego dziś muzeum. (poniżej na zdjęciu wersja całości a wyznaczone linie na obrzeżach obrazu to przycięte fragmenty obrazu)

Pewnego dnia Rembrandt dostał intratne zlecenie: grupa bogatych amsterdamskich mieszczan, zrzeszonych w kompanii gwardii cywilnej, zapragnęła uwiecznienia swych oblicz na portrecie grupowym.

Kompanie tego typu miały w ówczesnym Amsterdamie bardziej ceremonialne niż militarne znaczenie. Bogaci faceci uwielbiają od czasu do czasu poparadować po okolicy z bronią i poczuć się jak „prawdziwi żołnierze” – pod tym względem w ciągu ostatnich czterech wieków niewiele się zmieniło. Szesnastu zainteresowanych portretem członków gwardii zrzuciło się po 100 guldenów każdy i Rembrandt zabrał się do dzieła.

 

Kiedy po wielu miesiącach pracy artysta pokazał im końcowy rezultat, nie byli zachwyceni. Jak to, wybraliśmy najlepszego obecnie malarza w Amsterdamie, zapłaciliśmy mu solidną sumkę, a on zamiast namalować nas jak należy, tzn. w równym rządku, w statecznej pozie, w bezruchu, pokazuje nam takie dziwadło?

Tu ktoś sięga po broń, tam ktoś rusza ręką, jeden patrzy w lewo, inny w prawo, ktoś gra na bębnie, między nogami szwęda się pies, gdzieś indziej jakaś dziewczynka... Słowem, wszędzie ruch, chaos, akcja.

Przyzwyczajeni do pozbawionych ruchu statecznych portretów “strzelcy” marudzili, ale obraz odebrali i powiesili w swojej siedzibie. To, co ich w dziele Rembrandta irytowało, dziś uważa się za główną jego zaletę. Rembrandt zrobił dokładnie to, co i inne osoby, które uznajemy dziś za genialne (bez względu czy mówimy tu o Einsteinie, Szekspirze czy Picasso): poszedł pod prąd, złamał panujące reguły, zaryzykował, naraził się. Ale historia przyznała mu rację.

Tradycyjne portrety grupowe z tego czasu dziś traktuje się głównie jako element porównawczy dla genialnej Straży Nocnej. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni... 

Reputacja Rembrandta była wówczas tak duża, że mruk niezadowolenia co poniektórych strzelców, niewiele mu zaszkodził. Po powstaniu Straży Nocnej (1642) Rembrandta czekało jeszcze kilka dobrych lat sukcesów i wielkich kontraktów. Niestety – to również cecha wielu geniuszy – Rembrandt nie znał umiaru i mimo, że wiele zarabiał, to jeszcze więcej wydawał. W 1658 roku długi były tak wielkie, że musiał wyprowadzić się ze swego ukochanego domu.  Ostatnie lata życia malarza to prawdziwy dramat – niegdyś bogaty i podziwiany, teraz walczył z wierzycielami, popadł w biedę, a w 1668 roku musiał w dodaku przeżyć śmierć ukochanego syna Tytusa. Pozostała trójka jego dzieci dawno już nie żyła, podobnie jak ich matka i największa miłość Rembrandta, Saskia van Uylenburgh. Saskia odeszła z tego świata tego samego roku, w którym malarz powołał do życia Straż Nocną, swe największe dzieło.

Ród Rembrandta został więc zdziesiątkowany, ale jego największy obraz wykazał się większą żywotnością. Choć nie było łatwo. Kiedy na początku XVIII wieku przeniesiono Straż Nocną do ratusza na placu Dam, pragmatyczni Holendrzy postanowli płótno nieco... przyciąć. Mierzący pierwotnie 5 na 3,87 m obraz skrócono do rozmiarów 4,35 na 3,63 m. Jedna szósta arcydzieła Rembrandta przepadła na zawsze, a wszytko dlatego, by obraz zmieścił się na ścianie, którą upatrzyli sobie miejscy rajcowie. Ich zachowanie porównać można z późniejszymi „zamachami” na wówczas już sławne dzieło.

Do pierwszego poważnego ataku na obraz doszło w 1911 roku, kiedy szaleniec rzucił się z nożem na obraz. Zdarzenie to powtórzyło się 1975 roku. Bezrobotny W. de Rijk okazał się skuteczniejszym zamachowcem i dosyć poważnie uszkodził obraz. Dzieło trafiło do renowacji i szkody udało się naprawić; gorzej potoczyły się losy samego de Rijka, który w zakładzie psychiatrycznym popełnił samobójstwo. Nie zniechęciło to innego łasego na sławę przeciwnika twórczości Rembrandta. Tym razem w ruch poszły nie noże... ale kwas solny.

W 1990 udało się jednemu z odwiedzających Rijksmuseum wylać na płótno ów nieprzyjemny płyn, ale szybka reakcja pracowników muzeum i zneutralizowanie kwasu wodą dejonizowaną (czyżby wszyscy strażnicy Rijksmuseum nosili buteleczkę z tego typu płynem) pozwoliła uniknąć poważniejszych szkód. Straży Nocnej, jak widać, pisane jest długie życie. I bardzo dobrze –  zarówno dla Rijksmuseum (ach te obroty w kasach!), jak i dla dziedzictwa kulturalnego naszej, uderzymy w mocne tony, cywilizacji. Bo to największy obraz największego malarza tworzącego w jednym z najlepszych okresów w historii światowej sztuki – w holenderskim Złotym Wieku, w czasie, gdy Amsterdam był jedną z kulturalnych stolic ówczesnego świata. 

Główne atrakcje Złotego Wieku Holandii znajdują się w Rijksmuseum, które daje wyjątkową możliwość obejrzenia kolekcji pięknych domków dla lalek, bogactwo srebra stołowego, najlepsze fajanse z Delft oraz ikony holenderskiej historii.

Podczas rejsu można podziwiać: piękne i okazały domy zbudowane przy kanale, Zevenbogenbruggengracht, „Chudy Most” na rzece Amstel, statek VOC oraz doki.

inne teksty:

Rembrandt schował się za wiatrakiem
Rembrandt van Rijn