ndz., 10/02/2013 - 11:49

Polska żebraczka i Holender z piwem

- Dlaczego mam płacić na tych Polaków? – zapytał mnie znajomy Holender. Znajomy Holender ma 20 lat i jest studentem. Na uniwersytecie spędza trzy godziny w tygodniu, w pracy – cztery.

Resztę czasu poświęca na czytanie gazet, oglądanie telewizji i youtube, przeglądanie facebooka na iPhonie, chodzenie na imprezy i picie piwa.

Jeśli napięty grafik i budżet pozwolą –  dostaje tylko 500 euro stypendium studenckiego – wygospodarowany czas wolny przeznacza na palenie jointów i wizyty w kinie lub teatrze.

- Holenderskim studentom zabiorą wkrótce stypendia, mojemu tacie, urzędnikowi, zamrożono płacę, a moja mama, która jest chora, musi więcej płacić za leczenie. Dlaczego Holendrzy muszą zrzucać się na tych Polaków?

„Załatwione 303 miliardy złotych dla Polski”, napisała Wyborcza (luty 2013). Fakt, jak to Fakt, był bardziej entuzjastyczny: „441 mld zł dla Polski! Jest porozumienie w sprawie budżetu”. Polska The Times cytuje z kolei Tuska: „Dla mnie to jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu; nie sądzę, żebym mógł coś takiego (więcej) dla Polski zrobić. Mamy budżet, w którym otrzymamy 72,9 mld euro na politykę spójności”.

- Przecież to bez sensu – kontynuuje mój znajomy, z puszką piwa w ręku, oglądając holenderskie wiadomości telewizyjne

– Dlaczego Holandia czy Wielka Brytania mają dawać pieniądze Polakom czy Czechom? Skoro holenderskiemu i brytyjskiemu rządowi akurat teraz brakuje środków i muszą ciąć krajowe wydatki?

Chciałem coś powiedzieć o europejskiej solidarności.

O ponad czterech dekadach komunizmu. O Jałcie i oddaniu Europy Wschodniej Stalinowi.

Ba, nawet Katyniem i rozbiorami chciałem mu dowalić!

Chciałem opowiedzieć o Unii Europejskiej jako najlepszym zabezpieczeniu pokoju w Europie. O holenderskich eksporterach, bogacących się dzięki wspólnemu europejskiemu rynkowi. O holenderskich firmach, korzystających z taniej siły roboczej ze wschodu. Słowem, chciałem przedstawić standardowe argumenty, mające poprzeć tezę: Polsce się wasze miliardy należą.
Polska jest biedna, wy bogaci, więc dawajta te euro, Holendrzy i Niemcy! Siedzimy przecież w tym samym europejskim klubie, a słabszym się pomaga?

Ugryzłem się jednak w język. Dlaczego?

Przypomniałem sobie, co mówiłem mojemu holenderskiemu znajomemu kilka dni wcześniej. Mój holenderski znajomy przeczytał gdzieś w Internecie o tym, że polskich robotników w Holandii nie będzie już przybywać, bo w Polsce nie ma kryzysu i kraj się szybko rozwija. Mojego holenderskiego znajomego to zdziwiło – Polska to przecież Europa Wschodnia, sprzedana przez Zachód w Jałcie, skazana na ponad cztery dekady komunizmu, pełna ubogich desperatów gotowych na to, by wyjechać za granicę i tam w podłych warunkach pracować za holenderską czy brytyjską płacę minimalną w szklarni czy na zmywaku?

Oczywiście zaprzeczyłem – przecież zawsze zaprzeczamy, gdy ktoś z Zachodu pyta nas czy Polska jest biednym, wschodnioeuropejskim, zacofanym krajem w kryzysie, pełnym nieszanujących się desperatów?

- Kryzysu nie ma, Polska jest zieloną wyspą – tłumaczyłem – Kiedy w Holandii, Hiszpanii czy Belgii w ciągu ostatnich czterech lat szalał kryzys, gospodarkę gnębiła recesja, a w krajowych budżetach pojawiły się olbrzymie dziury, w Polsce mieliśmy po kilka procent wzrostu, zarobki rosły, a bezrobocie wcale mocno nie podskoczyło.

- Poza tym, kolego, komuny nie ma już od ponad 20 lat! Polska to już nie ten szary zacofany Wschód, co kiedyś. Weź wybierz się do któregoś z polskich wielkich miast, Krakowa czy Wrocławia, w centrum znajdziesz więcej dobrych sklepów niż na tej waszej Kalverstraat i więcej gezellige pubów niż na tym waszym Leidseplein. Ba, nie pamiętasz jakie fajne EURO 2012 zorganizowaliśmy?

- Ludzie oczywiście ciągle narzekają, ale to taka cecha narodowa, obiektywnie rzecz biorąc w ostatnich pięciu, dziesięciu, dwudziestu lat poziom życia w Polsce mocno podskoczył – kontynuowałem – I nawet jeśli teraz wzrost nieco zwolnił, to dalej mamy wzrost. Mimo tego całego kryzysu w Unii, Polska jest, gospodarczo rzecz biorąc, jednym z jej zdrowszych członków. Holendrzy, martwcie się o swoją dziurę budżetową, Polska da sobie radę!

Oczywiście sam nie do końca wierzyłem swym słowom, ale co zrobić? Kiedy natykamy się na Holendra, który nie widzi różnicy pomiędzy Polską a Ukrainą czy Białorusią, trzeba mu opowiedzieć o „zielonej wyspie”, „świetnie wykształconych młodych ludziach” i „zmniejszającej się przepaści pomiędzy polskim standardem życia a zachodnim”?

Problem w tym, że w kilka dni po opowiedzeniu tej historyjki, dojść może do szczytu Unii. Szczytu, na którym premier „szybko rozwijającej się zielonej wyspy pełnej bogacących się ambitnych młodych ludzi o zachodniej mentalności” (żadne biedaki ze wschodu!) występuje w roli głównego żebraka. A liderzy „pogrążonych w kryzysie i recesji, biedniejących państw Zachodu” w roli szczodrych sponsorów.

I w końcu ci zżerani kryzysem zachodni liderzy dają 300 czy 400 miliardów złotych tym Polakom, którzy kryzys przeszli suchą stopą i którym się coraz lepiej powodzi.

Na przykładzie tych dwóch rozmów uświadomiłem sobie jak bardzo schizofreniczne jest nasze myślenie. Mówiąc „nasze” mam na myśli Polaków w ogóle, a już w szczególności Polaków za granicą. Gdyż mieszkając np. w Holandii częściej przychodzi nam prezentować polski punkt myślenia w dyskusjach z przedstawicielami „Zachodu”.

Kiedy Holender mówi, że Polska to biedny wschód, protestujemy. Dlaczego? Bo czujemy, że przyznając mu rację, przyznalibyśmy również, że sami jesteśmy w jakimś sensie gorsi. Biedniejsi, zacofani, nie-zachodni… Trochę lipa.  

Kiedy jednak Holender mówi, że skoro Polska to nie biedny wschód, to nie powinna domagać się w ramach UE tylu pieniędzy od Europy Zachodniej, również protestujemy.

Dlaczego? Bo czujemy, że gdybyśmy mu przyznali rację, naszym kuzynom w Lubuskim nie zbudowaliby tego basenu, wujek Henryk nie dostałby dotacji na pięć hektarów, a jadąc samochodem do rodziny pod Wrocławiem, nie przejechalibyśmy się „polską autostradą” – czymś, co jeszcze dziesięć lat temu występowało w naturze rzadziej niż bliźniaki syjamskie.

Wniosek?

Polska to żebraczka, która, gdy mowa o pieniądzach, podbiega do zachodnich panów w eleganckich garniturach na rynku w Brukseli i bez zażenowania, wręcz z dumą, wyrywa im miliardy z kieszeni. Ale kiedy zachodni pan – na przykład mój holenderski znajomy z puszką piwa – nazwie ją żebraczką, Polska się oburza, szybko zarzuca na żebracze łachmany garnitur z pierwszej komunii i krzyczy: ja też jestem z Zachodu, nie jestem gorsza, świetnie mi się powodzi!

Oto problem, z którym zmagać się musi każdy polski imigrant, żyjący na Zachodzie: bycie rzecznikiem prasowym dumnej polskiej żebraczki. Nie jest to łatwe. Ale co zrobić?

list nadesłany przez czytelnika

inne artykuły :

Minimalne wynagrodzenie w Holandii - 2014

Ilu imigrantów mieszka w Holandii?

Partia Pracy: wyzyskują Polaków? 80,000 euro grzywny!

Seksbomba, poliglota, przyjaciel Polaków… Dowiedz się, kto porządzi Holandią