Seks, ambasador, bunga-bunga, burmistrz i Etruskowie, czyli międzynarodowa „afera” w Amsterdamie
W czwartek (13.10) doszło w Amsterdamie do prawdziwego międzynarodowej afery z „cipką” w tle (cytuję, to nie moje słowa!). Jak przystało na solidny skandal wiązał się on z seksem, władzą i emocjami. Czyli z Berlusconim.
W trakcie uroczystego otwarcia wystawy poświęconej Etruskom w muzeum Allard Pierson w Amsterdamie włoski ambasador nie wytrzymał i wściekły opuścił salę. By uniknąć skandalu za ambsadorem rzucił się w pogoń burmistrz miasta Eberhard van der Laan. O co poszło? I czy udało się wkurzonego Włocha uspokoić? Oto krótka relacja z tego jakże dramatycznego, wstrząsającego relacjami włosko-niderlandzkimi wydarzenia.
Zaczęło się niewiennie. Muzeum Allard Pierson, będące częścią uniwersytetu UvA, przygotowało wystawę poświęconą Etruskom. Dla tych, którzy nie pasjonują się wydarzeniami sprzed dwóch czy trzech tysięcy lat: Etruskowie byli ludem żyjącym na terenie dzisiejszych północnych Włoch na kilka wieków przed narodzeniem Chrystusa. W piątym i szóstym wieku p.n.e. wiodło się im całkiem nieźle i stworzyli imponującą cywilizację; później musieli uznać wyższość Greków i Rzymian. Życie.
Bardzo zatem mocno upraszczając: Etruskowie to tacy Włosi sprzed dwudziestu paru wieków. Dlatego nie dziwi, że archeologiczne muzeum Allard Pierson przygotowując wystawę skorzystało z pomocy włoskich muzeów. Oraz, że na uroczyste otwarcie zaproszono włoskiego ambasadora w Holandii, Franco Giordano. Włoch, jak to Włoch, zabrał ze sobą kilkunastoosobowe towarzystwo rodaków. Głównie osób, które przyczyniły się do powstania wystawy. Gotowi do wysłuchiwania podziękowań, pochwał i zachwytów o bogatej historii Włoch stawili się w wyśmienitych humorach na imprezie. I wtedy się zaczęło.
Holenderskie muzea, zagrożone cięciami i traktowane przez prawicowych polityków jako „linkse hobby”, lewicowa rozrywka, czyli niepotrzebne i kosztowne zabawki, lubią pokazywać, że jest zupełnie inaczej. Zajmowanie się wydarzeniami sprzed dwóch tysięcy czy dwustu lat nie jest wcale bez sensu, dzięki temu dowiadujemy się także czegoś o sobie! – zdają się krzyczeć. Podobne myśli musiały pojawić się w głowach dyrekcji Allard Pierson. Dlatego na otwarcie wystawy zaproszono holenderską korespondentkę w Rzymie, Andreę Vreede. I poproszono ją, by opowiedziała o podobieństwach między dawnymi władcami Etrusków a współczesnymi Włochami. Szefostwo muzeum uznało najwyraźniej, że Etruskowie sami w sobie to trochę nudny temat – kogo interesują takie stare dzieje? – ale gdyby podpiąć ich pod współczesność, wyjdzie z tego coś ciekawego. I wyszło.
- Wygłosiłam mowę, w której porównałam świat bogatych mężczyzn-Etrusków z przeszłości ze współczesnymi włoskimi mężczyznami, sprawującymi władzę – tłumaczyła po całym incydencie korespondentka Vreede – Naturalnie nie da się w takim kontekście nie mówić o Berlusconim – dodała.
I faktycznie, nazwisko Berlusconiego często padało w jej mowie. Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że włoski ambasador kompletnie nie zna niderlandzkiego. Jedynymi słowami, jakie zrozumiał z przemowy, były włoskie wyrażenia i cytaty. Takie jak np. bunga-bunga (dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą: określenie samego Berlusconiego, którym opisywał seks-imprezy organizowane w jego willach). Czy np. cytat z „dowcipu” Berlusconiego sprzed tygonia. Włoski premier zażartował sobie wówczas, że nazwę swojej dawnej partii Forza Italia (Do przodu, Italio!), powinien zmienić na Forza Gnocca (Do przodu, cipko!). Interesujący przykład autoironii.
Wczujmy się jednak w skórę włoskiego ambasadora. Przyszedł świętować otwarcie wystawy, w której powstaniu Włosi bardzo pomogli. Jest w budynku należącym oficjalnie do państwowego uniwersytetu UvA. Na sali znalazła się grupa jego włoskich znajomych. Jest też burmistrz Amsterdamu. I, nie zapominajmy, sam ambasador jest podwładnym Berlusconiego. Z całej przemowy Vreede – która to przemowa, jeśli znałby się niderlandzki wcale nie byłaby dla niego aż tak napastliwa czy obraźliwa – rozumie jedynie słowa typu Berlusconi, bunga-bunga, cipka, Etruskowie, skandal, Berlusconi, cipka, nazwa jego partii, bunga-bunga...
W sercu Franco Giordano południowa porywczowść szybko zwyciężyła nad dymplomatyczną powściągliwością. Po przemowie Vreede wściekły ambasador zerwał się z miejsca i opuścił salę. W pościg za nim rzucił się burmistrz Amsterdamu Eberhard van der Laan. Gospodarz miasta musi bądź co bądź dbać o to, by uroczyste otwarcia wystaw nie zamieniały się w jego mieście w miedzynarodowe skandale. Akcja van der Laana nie zakończyła się wielkim sukcesem. Udało mu się co prawda namówić ambasadora do powrotu na salę, ale Giordano nie zagrzał tam długo miejsca. Jeszcze raz wyraził swoje oburzenie i demonstracyjnie wyszedł.
Ostra reakcja Włocha zaskoczyła Holendrów. Role w cyrkowym przedstawieniu wokół Vreede-gate szybko zostały podzielone. Korespondetnka Vreede wyraziła swój smutek, że doszło do takiego zamieszania, ale nie zamierza przepraszać. Opowiedziała przecież tylko o tym, o czym włoskie gazety piszą codziennie. Zarówno organizatorzy z muzeum i uniwersytetu UvA jak i burmistrz van der Laan nie krytykują korespondentki. Postawili raczej na samokrytykę: popełniono błędy przy organizacji, powinniśmy przewidzieć, że tego typu przemówienie będzie nie na miejscu, i tak dalej...
Z kolei wobec obrażalskiego ambasadora przyjęto taktykę posypywania głowy popiołem i padania na kolana. Posypały się listy z przeprosinami. Skrzynka pocztowa Franco Giordano będzie w nabliższych dniach pękać w szwach. Epistoły z wyrazami ubolewania wystosował już uniwersytet UvA, zapowiada się też ciekawa korespondencja pomiędzy burmistrzem van der Laanem a ambasadorem: obaj zapowiedzieli już, że zamierzają napisać do siebie listy. Sprawa szybko nabrała wysokiej rangi. W uspokajanie ambasadora włączył się również... holenderski minister spraw zagranicznych Uri Rosenthal.
- Poinformowaliśmy pana ambasadora, że uważamy to za nieprzyjemne wydarzenie– powiedział minister – To oczywiście nieprzyjemne jeśli ambasador czuje się zmuszony do opuszczenia spotkania – dodał. Nieco inaczej w próbach ugłaskania Giordano akcenty rozłożył burmistrz.
Van der Laan co prawda przeprosił ambasadora, ale jednocześnie przypomniał, że to właśnie uniwersytet jest miejscem, gdzie powinna panować wolność słowa. Druga część tej wypowiedzi nie przypadła do gustu ambasadorowi - Wiem wszystko o uniwersytetach – powiedział Giordano – One narodziły się przecież we Włoszech.
Podobnie jak bunga-bunga, można by dodać, gdyż to już dwa i pół tysiąca lat temu bogaci „włoscy” macho z władzą w ręku traktowali kobiety jak towar... Ale o tej części dziedzictwa kulturowego Włoch należy, jak widać po reakcjach ambasadora, milczeć. Kolebka uniwersytetów tak, ale kraj bunga-bunga-polityków nie. A kto myśli inaczej, niech milczy. Przynajmniej kiedy ambasador Franco Giordano jest w pobliżu. Bo się obrazi.
Sz. B.