Dyskryminacja Polaków? Premierowi Holandii to wisi
Wyobraźmy sobie, że trzecia największa partia w Niemczech uruchamia portal, na którym „prawdziwi Niemcy” mogą składać anonimowe donosy na żydowskich sąsiadów. Pół Europy się oburza, ambasadorowie Izraela i innych państw piszą protestacyjne listy, większość Niemców czuje się zniesmaczona, bo wie, że to gra na najniższych instynktach. Czy Angela Merkel wybrałaby wtedy milczenie? Chyba nie.
Od razu odcięłaby się od tak żałosnej inicjatywy. Ale Holandia to nie Niemcy. Premier Mark Rutte to nie Angela Markel. Inne standardy, niestety.
Wyobraźmy sobie, że potężny ruch polityczny w USA uruchomiłby portal, na którym „prawdziwi Amerykanie” mogliby składać donosy na swych czarnoskórych współobywateli. Wyobraźmy sobie, że trzecia największa partia w Polsce uruchamia stronę internetową zachęcającą do anonimowych skarg na Ukraińców. Albo, że wpływowy ruch polityczny we Włoszech lansuje pomysł masowego, anonimowego donosicielstwa na Romów.
Czy Obama, Tusk, Monti nie zareagowaliby? Choćby kilkoma słowami: skandal, obrzydliwe, idiotyczny pomysł. Albo, jeśli nie chcieliby zaogniać sprawy i rzucać mocnych słów, powiedzieliby zwyczajnie: nie podoba mi się to, odcinam się od tego, niemądra inicjatywa. Naprawdę, niewiele musieliby powiedzieć, by pokazać, że nacjonalistyczna nagonka w ich kraju nie jest dla nich czymś obojętnym. Ale premier Holandii Mark Rutte od kilkunastu dni bez przerwy wypytywany o to, co myśli na temat portalu nacjonalisty Wildersa, zachęcającego Holendrów do anonimowego donosicielstwa na Polaków i innych imigrantów z Europy Wschodniej i Środkowej, milczy.
Premier Mark Rutte spędził długie godziny w niderlandzkim parlamencie, pełnym oburzonych żałosną inicjatywą Wildersa posłów, by przez wszystkie te godziny powtarzać: nie odniosę się do tego pomysłu.
Premier Mark Rutte wypytywany przez dziennikarzy o komentarz do tej sprawy, powiedział już dziesiątki razy: bez komentarza.
Premier Mark Rutte, widząc krytykę, jaka posypała się na Holandię w Parlamencie Europejskim, nadal nie zdołał sobie wyrobić w tej kwestii zdania.
Premier Mark Rutte, po tym jak jego minister otrzymał list protestacyjny od 10 ambasadorów państw Europy Środkowej i Wschodniej, nie jest w stanie wyrazić swojej opinii na ten temat. (Zabawne, że wyraził gotowość rozmowy z ambasadorami, ale o czym będzie z nimi rozmawiać, skoro odmawia zajęcia oficjalnego stanowiska w sprawie dyskryminującego portalu? O pogodzie?)
Premier Mark Rutte, słysząc krytykę Wildersa ze strony szefa PE (który już zapowiedział, że chce ten temat z premierem Holandii poruszyć. Ale jak poruszyć? Przecież Rutte nie ma zdania!), ze strony największej frakcji PE, ze strony co najmniej trzech członków Komisji Europejskiej (pani komisarz ds. sprawiedliwości wystosowała nawet w tej sprawie specjalny list pełen mocnych słów o tym, że trzeba bronić europejskich wartości), milczy, milczy, milczy.
A właściwie milczy, produkując tysiące słów. Zachowanie Rutte wygląda trochę jak z Mrożka: jest on w stanie godzinami tłumaczyć, że nie ma zdania na ten temat i że nie skomentuje. Jego argumentacja jest jeszcze bardziej kuriozalna: przecież nie muszę się odnosić do każdego pomysłu jakiejś partii politycznej?
Nie, do każdego nie. Ale jeśli jakiś pomysł jakiejś holenderskiej partii oburzył pół Europy i wywołał takie zamieszanie, wtedy tak, dbający o wizerunek Holandii premier powinien się odnieść do sprawy.
Mówienie zaś, że on, premier, polityk Mark Rutte nie musi się odnosić do pomysłów innych partii jest jak z kabaretu. Myślałem, że kto jak kto, ale politycy wypowiadają się na tematy polityczne. Mark Rutte jest tu prekursorem nowego stylu uprawiania polityki: stylu, w którym politycy nie wypowiadają się na temat polityki i politycznych pomysłów konkurencyjnych partii.
Zakładam, że jeśli któraś opozycyjna partia złoży wniosek o odwołanie Marka Rutte z funkcji premiera, Mark Rutte odpowie: nie mam zdania, nie wypowiadam się. Jeśli któryś z opozycyjnych posłów powie, że Mark Rutte to wariat/zdrajca/agent sowiecki/złodziej, Mark Rutte odpowie: o nie, ja na ten temat naprawdę nie mam wyrobionej opinii.
Czy Rutte faktycznie nie ma zdania na temat antypolskiego portalu? Oczywiście, że ma. Milczy z innego powodu: bo wie, że gdyby swoje zdanie, zapewne krytyczne, głośno wypowiedział, Wilders pogroziłby mu palcem. A od wsparcia Wildersa zależy przetrwanie jego rządu. Odpuszczam ideały, pozwalam na dyskryminację, rujnuję wizerunek Holandii, ale przynajmniej zatrzymuję stołek – tak kalkuluje Rutte.
Mąż stanu? Śmiechu warte. Co najwyżej wiecznie uśmiechnięty, plastikowy, strachliwy chłopaczek, dający się szantażować byle populiście.
Ale Mark Rutte się przeliczył. Głosy krytyki wobec jego milczenia zaczęły się pojawiać i w jego własnej partii VVD. Członkowie bądź co bądź liberalnej VVD widzą, że milczenie premiera wyrządza Holandii olbrzymie wizerunkowe szkody. Szef frakcji VVD w Europejskim Parlamencie Hans van Baalen powiedział, że strona Wildersa jest „wulgarna” i „odrażająca”. Uważana za jedną z najbardziej wpływowych osób w VVD, eurokomisarz Neelie Kroes nie drży ze strachu przed Wildersem tak jak jej młodszy kolega Rutte, i na twiterze w ostrych słowa skrytykowała pomysł Wildersa. I ironicznie dodała: może należałoby otworzyć stronę z donosami na blondynów?
Nie, Mark Rutte, ze swoim nieustającym uśmieszkiem i przeciągającym się milczeniem, jest coraz bardziej osamotniony. Również wielu politycznych komentatorów i zwykłych Holendrów nie potrafi mu się nadziwić: jego milczenie to już nie tylko pokaz cynizmu, to także najzwyczajniejszy w świecie błąd, polityczny błąd, zła ocena sytuacji!
Holendrzy po raz kolejny uświadomili sobie, jak bardzo Rutte drży przed swym blondwłosym partnerem z PVV. Tym razem było to aż tak wyraźne, że momentami robiło się aż przykro, patrząc na tego chłoptasia w dobrze skrojonym garniturze, tłumaczącego, że nie ma zdania.
Nazwisko człowieka, który tak naprawdę rządzi Holandią nie brzmi Rutte. Brzmi Wilders. Tak, on w przeciwieństwie do Marka Rutte ma swoje zdanie i nie boi się go głosić.
W tym sensie Rutte zasługuje na jeszcze większą krytykę niż sam Wilders. Wiadomo, Wilders od dawna głosi swoje nienawistne pomysły, jest populistą i jego akcja właściwie nie dziwi. Przynajmniej konsekwentnie kroczą swoją – dla nas niezrozumiałą i odpychającą – drogą. Ale przynajmniej w coś tam wierzy (nawet jeśli jest to chore) i mówi, co myśli (nawet jeśli przy okazji obraża).
Mark Rutte tego nie robi. Jest marionetką. To przykre.
Holandia zasługuje na kogoś lepszego. Holandia zasługuje na premiera, który ma swoje zdanie i nie boi się go głosić. Nawet jeśli Wilders się obrazi.
Wildersy przecież przychodzą i odchodzą, a honor ma się tylko jeden.