Jerzy Janowicz - nowa gwiazda tenisa. Zaczęło się w Hadze.
Lipiec 2012, Scheveningen jedna z dzielnic Hagi. Drugorzędny turniej, boczny kort, garstka widzów. – Dawaj, dawaj – krzyczy Janowicz i posyła dropszota. Niemiec Torebko nie zdąża, zwycięstwo 21-letniego łodzianina jest coraz bliżej. – Do końca, do końca! – krzyczy do siebie Janowicz.
Nikt tego, poza mną i trenerem Janowicza, nie rozumie. Wokół kortu stoi może z kilkunastu Holendrów, nawet nie ma krzesełek, by usiąść.
Jest zimno, wieje wiatr, wydaje się, że wszyscy – gracze, sędziowie, publiczność – stoją tu za karę.
Oto tenisowa rzeczywistość, gdy nie jesteś w pierwszej pięćdziesiątce rankingu. Jeździsz po malutkich turniejach do Hagi, Nottingham czy czeskiego Prostejowa. Ciułasz punkty, wygrywasz tyle, że w sam raz starcza na opłacenie trenera, przejazdów i noclegów. I marzysz, że w końcu nastąpi przełom. Wygrasz z kimś z czołówki, zajdziesz do późnej fazy wielkiego turnieju, wskoczysz do światowego TOP 50.
Janowicz wygrywa i awansuje do finału. – Dobry ten wasz Polak – mówi do mnie holenderski dziennikarz. Następnego dnia widzów jest więcej, deszczu mniej i na centralnym korcie Polak bez problemów wygrywa z Holendrem Middelkopem 6-2, 6-2.
Przed haskim turniejem Janowicz był na 130 miejscu w rankingu. Dzięki zwycięstwu w Hadze szanse na pierwszą setkę są bardzo realne. W połączeniu ze świetnym wynikiem sprzed kilku tygodni – trzecią rundą Wimbledonu – składa się to na przełomowy moment w jego karierze.
Po finale rozmawiam z trenerem Janowicza, który opisuje prozę życia młodego utalentowanego tenisisty.
- Brak poważnych sponsorów, wieczne zastanawianie się czy opłaca się np. inwestować majątek w bilety lotnicze i miejsca w hotelu, po to by grać w turniejach w Stanach czy Australii. A co jeśli szybko się odpadnie? Cały taki wyjazd zakończy się wielkimi stratami.
O sponsorów pytam też Janowicza.
- Ze sponsorami to właśnie jest średnio – mówi – Po Wimbledonie jeszcze się nikt z Polski nie zgłosił. Szkoda, bo jednak jako 21-latek osiągnąłem trzecią rundę Wimbledonu i wydaje się, że warto we mnie zainwestować.
Nie mówię o sobie, że jestem jakimś narcyzem, tylko najzwyczajniej przydałaby się jakaś pomoc, nie każdemu udaje się dojść do trzeciej rundy Wimbledonu z eliminacji i być piłkę od czwartej rundy. Wydaje mi się, że taki sukces powinien mi troszeczkę pomóc w znalezieniu sponsorów, ale na razie jest tak, jak było - dodaje Janowicz, obecnie najlepszy polski tenisista
Kilka tygodni później. Deszczową Hagę zamieniam na wcale nie taki deszczowy Londyn. Wielka Brytania żyje Igrzyskami Olimpijskimi. Wsiadam w pociąg i jadę na korty Wimbledonu. Dziś finał, legendarny Roger Federer zmierzy się z Andy Murrayem, wielkim talentem, ukochanym tenisowym dzieckiem wysp. Nawet fakt, że Murray to Szkot, nie Anglik, niewiele tu zmienia.
Biletów oczywiście już nie ma, ale na miejscu okazuje się, że nawet wejściówek na łąkę wokół kortów, gdzie mecz obejrzeć można na telebimie, też już nie ma. Idę go pubu. W środku pełno Szwajcarów.
Zapowiada się dla nich dobry dzień: Federer wygrał tutaj kilka tygodni temu w finale Wimbledonu właśnie z Murrayem, dlaczego nie miałby wygrać z nim i teraz: w finale turnieju olimpijskiego?
Ale nastrój w knajpie siada. Federer gra kiepsko, Murray fantastycznie. Szkot odprawia legendę tenisa szybko i w trzech setach. Jest mistrzem olimpijskim. Do milionów, jakie zarobił już na korcie i na kontraktach reklamowych, dojdą kolejne. W Wielkiej Brytanii jest jednym z najpopularniejszych sportowców.
Po igrzyskach wygra w dodatku jeszcze US Open. Murray to gwiazda światowego formatu i milioner. Kiedy Murray liczy swe miliony, Janowicz zastanawia się, czy stać go będzie na wyjazd na ten czy inny turniej.
Kiedy Murray sypia w luksusowych hotelach i gra w najważniejszych turniejach, Janowicz ciuła punkty w turniejach takich jak haski challanger.
Dziś polskie gazety i portale internetowe rozpisują się o fantastycznym „Jerzyku”.
W Hadze z polskich mediów poza mną nie było nikogo.
Sz.B.