Historia i kultura ndz., 20/12/2015 - 00:09

Schiphol - historia lotniska

Photo by Solitude- Lotnisko? Śmiechu warty pomysł! – uznali w 1917 roku amsterdamscy radni, kiedy zaprezentowano im plany budowy niewielkiego lotniska w okolicach Stadionu Olimpijskiego.

I pomysł odrzucili.

Dziś port lotniczy Schiphol jest jednym z pięciu największych w Europie, a lotnisko jest jednym z kluczy do sukcesu gospodarczego miasta.   

440 oraz 49,755,252.

Co to za liczby? Pierwsza to liczba pasażerów, którzy przewinęli się przez Schiphol w 1920 roku. Druga liczba, prawie 50 milionów, to liczba pasażerów z roku 2011. Można zaryzykować stwierdzenie, że lotnisku Schiphol trochę pasażerów w ciągu ostatnich dziewięciu dekad przybyło...
Schiphol leży na południe od Amsterdamu, na terenach, które jeszcze w XIX wieku znajdowały się pod wodą (polder Haarlemmermeer), ale korzenie tego największego holenderskiego lotniska sięgają północnej dzielnicy holenderskiej stolicy, Amsterdamu-Noord.

To tutaj w 1919 roku holenderski wizjoner i ojciec niderlandzkiego lotnictwa Albert Plesman zorganizował Pierwszą Amsterdamską Wystawę Lotniczą (ELTA). Dziś, kiedy czasem za kilkadziesiąt euro polecieć możemy w kilka godzin na drugi koniec Europy, zapomnieliśmy już trochę, że jeszcze wiek temu samoloty należały raczej do świata cyrkowych sztuczek, a nie poważnego transportu.

Wystawa ELTA była tego dobrym przykładem: do Amsterdam-Noord ściągały tłumy, by zobaczyć dziwne, olbrzymie, mechaniczne ptaki. W przeciągu sześciu tygodni na pokazy przyszło pół miliona gości. Za 40 guldenów, wówczas astronomiczną sumę, można było kupić bilet na krótki lot. Prawie cztery tysiące gości się na to zdecydowało – oszałamiający sukces w nie najbogatszej wówczas Holandii.

Na marzeniach się nie oszczędza, a latać, latać jak ptak – któż o tym nie marzył?

Wojna i rozrywka – oto z czym kojarzyło się wówczas Holendrom lotnictwo. Wojna, bo zakończona niedawno pierwsza wojna światowa pokazała, że owe cudaczne maszyny mogą mieć też praktyczne zastosowanie. Rozrywka, bo w czasach, kiedy nad głowami Holendrów fruwały jedynie ptaki i chmury, nie tylko przejażdżka (przelocik?) samolotem, ale i samo oglądanie startujących, wznoszących się i lądujących maszyn było rozrywką bardziej pasjonującą niż dziś oglądanie najlepszych filmów akcji w technice 3D.

 

Dlatego nie dziwi, że miejscy radni wyśmiali w 1917 roku pomysł budowy lotniska w mieście. Żadnych wojskowych baz i żadnych cyrków w przyzwoitym mieście, pomyśleli. Ale czasy szybko się zmieniały i sukces wystawy ELTA z 1919 dał rządzącym do myślenia.

Może z tych samolotów faktycznie coś będzie? Więc pozwolono na budowę lotniska, ale dalej od centrum, na osuszonych terenach Haarlemmermeer.

Schiphol po otwarciu w 1919 roku służyło najpierw jedynie wojskowym. Dziś mocno byśmy się nawet zastanawiali, czy miejsce to w ogóle zasługiwało na miano „lotniska”: ot, łączka z kilkoma barakami, pałętającymi się tu i ówdzie wojskowymi i fatalnym połączenie z miastem.

Początki są zawsze trudne.

Tego samego roku, w którym powstało Schiphol, postawiono i dwa inne kroki, kluczowe dla przyszłości holenderskiego lotnictwa. Niedaleko od miejsca, gdzie zorganizowano pokazy ELTA, Anthony Fokker otworzył swoją pierwszą fabrykę samolotów. W przeciągu kilku dekad Fokker stał się jednym z gigantów na rynku producentów samolotów. Później bywało różnie i dziś po dawnej świetności Fokkera pozostała głównie jedynie nazwa. 

Nieco lepiej powodzi się obecnie trzeciej z holenderskich inicjatyw lotniczych – obok lotniska Schiphol i fabryki Fokkera – mających swój początek w 1919 roku: liniom lotniczym KLM. Pierwszym dyrektorem Królewskich Linii Lotnicznych (Koninklijke Luchtvaartmaatschappij) został nie kto inny jak Albert Plesman. Ten sam, który zorganizował pokazy lotniczy w Amsterdam-Noord.

Wkrótce ze Schiphol startowały również samoloty z cywilnymi pasażerami, ale o tłoku nie było mowy. W latach dwudziestych rzadko zdarzało się, że jednego dnia ze Schiphol wylatywało więcej niż... dziesięciu pasażerów. W okolice lotniska ciągnęły tłumy, ale nie po to, by latać. Po to, by patrzeć. Szybko w okolicy otwarto restaurację i kawiarnię. Wyjazd na „Schiphol” był taką samą rozrywką jak wypad do kina czy zoo. Tyle, że dreszczyk emocji większy.

dalej>>>1  2