Dowiedz się jak Holendrzy podbili świat
Międzynarodowe koncerny emitujące dla zdobycia kapitału akcje kojarzą się nam ze współczesnym biznesem, a nie z historią sprzed czterystu lat.
Powstała w 1602 r. w Amsterdamie Zjednoczona Kompania Wschodnioindyjska była jednak pod tym względem bardzo nowoczesna.
Jej statki dobijały do nieznanych zakątków Azji, jej szefostwo obradowało w imponującym, wciąż zachowanym gmachu w centrum Amsterdamu, a holenderska klasa średnia kupowała jej papiery wartościowe – nie tylko z pobudek patriotycznych, ale przede wszystkim by dobrze na tym zarobić.
A wszystko to ponieważ... zupa była za mało słona.
Czy, mówiąc precyzyjniej, jedzenie pozbawione było smaku.
Coraz szybciej bogacące się społeczeństwa zachodniej Europy odkryły w szesnastym i siedemnatym wieku, że w Azji, nazywanej przez nich tajemniczymi Indiami, tubylcy dysponują cudami, które mocno poprawiają smak europejskich potraw.
Pieprz, gałka muszkatołowa, cynamon – dziś produkty te nikogo nie powalają na kolana, jednak cztery wieku temu były one na wagę złota.
Nie na darmo do dziś mówi się w niderlandzkim peperduur – drogie jak pieprz.
Nie wystarczyło wiedzieć, że Azjaci mają cenne przyprawy; należało się jeszcze dowiedzieć, jak do tej Azji bezpiecznie dotrzeć.
Wiedzieli o tym Portugalczycy. W pracującym dla ich floty Holendrze Janie Huygenie van Linschoten odezwał się duch patrioty i Huygen potajemnie skopiował portugalskie mapy z drogą do Indii.
Holendrzy ubogaceni nie najuczciwiej zdobytą przez Huygena wiedzą, byli w stanie przygotować własną wyprawę. Na jej czele stał inny poszukiwacz przygód, Cornelis de Houtman.
Należało jeszcze tylko znaleźć inwestorów.
Pod koniec szesnastego wieku sprawy nabrały tempa. W 1594 r. w amsterdamskiej winiarni przy Warmoesstraat (dziś ulica w centrum dzielnicy czerwonych latarni, pełna gejowskich seksklubów), dziewięciu kupców założyło kompanię nazwaną „Compagnie van Verre”.
Plan był prosty: kupcy wykładali pieniądze na zakup i wyposażenie statków, statki płynęły do Azji i wracały z tonami przypraw, na których kupcy mieli zbić majątek.
W 1595 r. wszystko było zapięte na ostatni guzik i flota czterech statków pod dowództwem De Houtmana wyruszyła do Indii.
Na powrót dzielnych i chciwych marynarzy czekać trzeba było dwa lata. Z czterech statków do holenderskiego portu dotarły jedynie trzy. Także na ocalałej trójce załoga była zdziesiątkowana.
Przebieg tej pierwszej wyprawy jest świetnym materiałem na powieść lub film – nie było takiego nieszczęścia, które by na holenderskich marynarzy nie spadło. Szkorbut, kończące się jedzenie i narastające wycieńczenie zabijało kolejnych marynarzy.
Narastająca wściekłość załogi prowadziła do napięć. Wybuchł bunt, skutecznie zdławiony. Na Magadaskarze flota pozostawiła za sobą całkiem solidny cmentarz. Kiedy ekspedycja wreszcie dotarłą na Jawę, została ostrzelana przez Portugalczyków.
Ekipa De Houtmana uciekła na wyspę Madura, gdzie została dobrze przywitana przez lokalną ludność. Mocno zestresowany De Houtman uznał jednak, że profilaktycznie należałoby tubylcom pokazać, kto tu jest szefem i zarządził małą masakrę, którą jego marynarze chętnie przeprowadzili.
Mimo wszystkich tych przygód i poważnych strat, flota wróciła do Holandii z cennym ładunkiem. 245 worków pieprzu, 30 worków gałki muszkatołowej oraz zapasy innych przypraw starczyły na pokrycie kosztów wyprawy. A przecież była to dziewicza wyprawa, która zawsze wiąże się z nieprzewidzianymi problemami i wydatkami.
Dlatego Holendrzy poszli za ciosem. Przygotowanie porządnej floty było drogim przedsięwzięciem, dlatego uznano, że najlepiej działać wspólnie. Niderlandzcy kupcy musieli walczyć z konkurencją portugalską, więc uznano, że przynajmniej wewnętrzną konkurencję można sobie odpuścić.
W 1602 plany te nabrały realnego kształtu i powołano do życia Zjednoczoną Kompanie Wschodnioindyjską VOC (nazywaną też Holenderską Kompanią Wschodnioindyjską, Vereenigde Oostindische Compagnie). W skład VOC wchodziło sześć tzw. izb, reprezentujących miasta z prowincji Holandia i Zelandia. Jedna z izb miała pozycję o wiele silniejszą niż pozostałe.
Amsterdamski oddział VOC pokrywał połowę kosztów funkcjonowania całej organizacji. Przełożyło się to też na udział we władzach. Najważniejszym organem VOC było tzw. Heren XVII, rada 17 Panów. Ośmiu z nich reprezentowało Amsterdam.
Jeszcze ciekawszy był sposób finansowania VOC. Mijając dziś budynek przy Kloveniersburgwal/Oude Hoogstraat, w którym obradowali Heren XVII, musimy zdać sobie sprawę, że przechodzimy obok miejsca, gdzie po raz pierwszy w historii świata władze przedsiębiorstwa wpadły na pomysł, by wyemitować akcje. I tym sposobem zgromadzić kapitał potrzebny na ryzykowną działalność.
Co ciekawe, wśród nabywców akcji VOC nie znaleźmi się tylko bogaci kupcy, ale to właśnie przedstawiciele czegoś, co dziś nazwalibyśmy „klasą średnią”, stanowili większość. Wiara w to, że handel z dalekimi Indiami przyniesie majątek była wielka. Kupcy akcji mieli nadzieję, że część z tych wielkich zysków wspomoże także i ich budżety domowe.
Założenie VOC było jednym z ważniejszych wydarzeń w wielowiekowej historii europejskich podbojów kolonialnych. Bez VOC nie byłoby późniejszych Holenderskich Indii i skomplikowanych stosunków pomiędzy Holandią a np. Indonezją.
Początkowo skromne VOC, mające skupiać się wyłącznie na dobrowolnym handlu z tubylcami, sięgało po coraz ostrzejsze środki. Nie tylko w walce z portugalskimi, angielskimi czy hiszpańskimi konkurentami, ale także wobec swoich „dostawców”. Poszerzała się także skala handlu – z Indii przywożono już nie tylko przyprawy, ale i kawę, herbatę czy opium. Wszystkie te produkty trafiały do Amsterdamu, co umacniało gospodarczą i polityczną pozycję miasta.
Dokąd docierały okręty VOC? Na zielono „parnterzy handlowi” Kompanii
Jeśli dziś widzimy Amsterdam jako typowe „multikulturowe” miasto, początków tego mieszania kultur szukać możemy także w 1602 roku.
Magazyny VOC wypełniały się wówczas egzotycznymi produktami z dalekiej Azji, w stoczniach budowano wielkie okręty szykowane w dalekie podróże, wracający z Indii marynarze opowiadali w tawernach o egzotycznych krajach i ludach...
Symbolem holenderskiego podboju świata, zapoczątkowanego przez powstanie VOC, jest dawna siedziba tej organizacji, Oost-Indisch Huis przy skrzyżowaniu Kloveniersburgwal i Oude Hoogstraat, niedaleko Nieuwmarkt. W 1603 r. VOC przejęło stojący tam już od półwiecza magazyn Bushuis, a w 1606 rządzący VOC panowie zdecydowali o dobudowaniu nowego skrzydła, gdzie można było się naradzać i zorganizować prace administracyjne. Projekt nowego budynku wyszedł najprawdopodobniej spod ręki Hendricka de Keysera, jednego z najsłynniejszych holenderskich architektów, głównego przedstawiciela amsterdamskiego stylu renesansowego.
Po rozwiązaniu VOC w 1798 r. budynek służył przez kilka lat jako siedziba holenderskich władz kolonialnych.
Pod koniec dziewiętnastego wieku zburzono stary magazyn (Bushuis) i w jego miejsce zbudowano nowe skrzydło.
Dziś cały kompleks budynków przy Oude Hoogstraat 24 jest w rękach amsterdamskiego uniwersytetu UvA. A dla studentów UvA zajmujacych się historią Niderlandów data 1602 ma porównywalne znaczenie jak dla Polaków rok 1410 czy 1918...