ndz., 24/06/2012 - 11:53

Szpital w Holandii jak hotel ?

gietat łamie nogę na Ukrainie, w Polsce zakładają jej gips, a w Holandii wsadzają ją do szpitala. Szpital okazuje się...

Ponad dwa tygodnie temu, (choć gdyby mierzyć czas w jednostkach doświadczenia, to byłyby jakieś dwa lata świetlne), upadłam na kijowskiej ulicy tak nieszczęśliwie, że złamałam nogę w kostce. Następnego dnia miałam samolot do Polski i natychmiast po wylądowaniu we Wrocławiu udałam się do dyżurującego szpitala.

W szpitalu zrobiono zdjęcie rentgenowskie, technik pokiwał smętnie głową a następnie posadzono mnie na rzeźnickim stole, na którym stało krwawo czerwone wiadro z wodą, i zapakowano w dwie warstwy gipsu po samo kolano.
- Jak długo mam nosić ten gips? – Zapytałam zrozpaczona.
- Przynajmniej sześć tygodni! – odparł lekarz i przepisał zastrzyki przeciwzakrzepowe, które miałam osobiście robić sobie w brzuch.

Musiałam kupić kule (w polskich szpitalach kul się nie wypożycza, prychnęła do mnie pielęgniarka z izby przyjęć) i jakimś cudem udało mi się ze świeżym gipsem wprosić się na samolot do Holandii, na który miałam rezerwację.
Kiedy tylko dotarłam do Amsterdamu, natychmiast pojechałam na izbę przyjęć VUmc.  Nakłoniło mnie do tego ogólnie kiepskie samopoczucie i argumenty mojego chłopaka, by lepiej sprawdzić, co w trawie piszczy.

Opowiedziałam lekarzom dyżurującym, co mnie spotkało i pokazałam zdjęcie rentgenowskie, które dostałam z Polski.  Wezwany chirurg był wniebowzięty:
- Ależ takich zdjęć nie robi się u nas od dwudziestu lat! Na jakim aparacie były one robione? Mogę pożyczyć? – i, nie czekając na moją zgodę, wybiegł z nimi na korytarz.

Tymczasem pielęgniarka dłubała przy moim białym gipsie:
- Gips na gołą skórę! Niesłychane! Nigdy czegoś takiego nie widziałam!

Po ściągnięciu tegoż powtórzono zdjęcia i w ciągu dziesięciu minut poinformowano mnie, że w wyniku złamania kostka uległa przesunięciu i raczej sama się nie zrośnie.  Konieczna jest operacja.
- Jak to? – zapytałam, łapiąc oddech – lekarz w Polsce powiedział, że wystarczy sześć tygodni w gipsie…
- No cóż – lekarka starała się delikatnie dobierać słowa – my tutaj uważamy takie przesunięcie – tu wskazała na monitor, na którym widniała moja koślawa kończyna – za nie do zaakceptowania…

Zapakowano mnie w pół-gips (ażeby nie uciskał opuchlizny i nie powodował ryzyka zakrzepów) i wysłano do domu ze wstępnym terminem operacji.
Siedząc wieczorem przy piwie zastanawiałam się, jak to możliwe, iż lekarz w Polsce przeoczył przesunięcie kości. Przecież mógł przynajmniej mi doradzić, bym poszła na konsultację, zamiast gipsować na sześć tygodni. A gdybym nie poszła do VUmc? Co stałoby się z moją kostką?



Tydzień później melduję się na oddziale Krótkiego Pobytu.

- Witamy w naszym szpitalu! Zapraszam do pokoju 56.
- Jak to? Mam swój pokój?
- No chyba, że pani nie chce…
- Nie, nie, nie, znakomicie.
- W takim razie proszę się rozpakować. Jest pani na grafiku na wpół do dwunastą.

Zostaję zapakowana do łóżka na kółkach  i przewieziona na oddział przedoperacyjny. Po kolei podchodzi do mnie personel medyczny, przedstawia się i mówi, co będzie ze mną robił.
- Wbiję veflonik…
- Potrzymam maskę z tlenem…
- Jestem twoim chirurgiem, włożę dwie śruby w twoją kość i przyklepię blaszką…

Wszyscy wydają się być w znakomitych humorach, tylko mi jest trochę sucho w gardle. Zanim jednak zaczynam się na poważnie denerwować, zasypiam.
Dwie godziny później jestem ponownie w swoim pokoju. Pielęgniarka sprawdza mnie co kwadrans, mierzy temperaturę i ciśnienie, każe dużo pić.

Jakiś czas później przychodzą do mnie pierwsi goście i zostają długo po godzinach odwiedzin. Nikt ich nie wyprasza, co trochę mnie dziwi. Co jakiś czas zagląda wytatuowana niewiasta zapytując, czy chcę kawy lub herbaty.  Zaczynam czuć się trochę jak na wakacjach.

Następnego dnia goście przychodzą już o dziewiątej rano. Chociaż godziny odwiedzin zaczynają się od 10:30, nikomu to nie przeszkadza.

Z dnia na dzień czuję się coraz lepiej i w końcu zostaję wypisana. Opuszczam własny pokój z łazienką i przyjazne pielęgniarki z pewnym smutkiem. Mieszkam sama, więc zdaję sobie sprawę, że teraz czeka mnie kilkutygodniowa walka z własnymi słabościami.

W domu wspominam pobyt w polskim szpitalu w 2004 roku. To dopiero było doświadczenie ekstremalne!
Zupełnie, jakbym mieszkała obecnie w innym kręgu cywilizacyjnym.
Mam nadzieję, że moje ubezpieczenie pokryje wszystkie koszty...

gietat