Holenderka z pióropuszem na eurowizję!
Holendrzy mają bzika na punkcie Eurowizji, więc wybór niderlandzkiego reprezentanta wzbudza tu co roku wielkie emocje.
Nie zmienia tego fakt, że ostatnie lata były w wykonaniu holenderskich reprezentantów fatalne: Holandia siedem kolejnych edycji zakończyła na półfinale, co czyni z niej najgorszą eurowizyjną nację ostatnich lat. Ale w tym roku będzie lepiej! (2012)
Tak przynajmniej wynika z reakcji, jakie posypały się po tegorocznych krajowych eliminacjach. W Nationaal Songfestival wzięło udział sześcioro uczestników. O tym, kto pojawi się na tegorocznym finale w Azerbejdżanie, zdecydowali telewidzowie wespół z jury w trakcie telewizyjnego show w niedzielę 27 lutego. Używając sportowej terminologii, należałoby powiedzieć, że walka była zacięta i do ostatniej minuty, a wynik zaskakujący.
Kiedy po pierwszej części programu w grze pozostała trójka kandydatów, jury postawiło na konkurentów późniejszej zwyciężczyni. Gdyby wynik zależał jedynie od „ekspertów”, to do Baku udałaby się Ivan Peroti albo Pearl Jozefzoon.
Fani Joan Franka oraz ci, którym przypadł do gustu jej numer o skomplikowanym tytule You and me nie dali za wygraną i masowo złapali za telefony komórkowe. Kiedy podliczono głosy publiczności, okazało się, że głos „ludu” jest całkowicie odmienny od opinii ekspertów.
Ostatnia po głosowaniu jury Joan Franka zdobyła zdecydowanie najwięcej głosów widzów i niespodziewanie, rzutem na taśmę, wygrała narodowe eliminacje.
Telewidzowie pokazali tym samym, że krytyka jury – która skupiła się głównie na indiańskim pióropuszu Joan, a nie jej piosence – była nieuzasadniona. Melodyjny, wesoły i bezpretensjonalny utwór przypadł Holendrom do gustu, a pióropusz w niczym im nie przeszkodził. Zresztą, cóż znaczą tu słowa, skoro można samemu posłuchać i zobaczyć?:
Telewizyjną relację na żywo z narodowego festiwalu piosenki obejrzało około 2,3 miliona widzów, co jest wynikiem o wiele lepszym niż w poprzednich latach. Podobnie prasa i komentatorzy – bo w Holandii sprawy Eurowizji są sprawami wysokiej rangi – są dosyć optymistyczni: Joan ma szanse na dobry wynik. Co po ostatnich mizernych latach oznacza: dostanie się do finału. Ale kto wie, może coś więcej?
Również kwestia pióropusza wzbudziła żywiołowe dyskusje. Jedni, tak jak telewizyjne jury, są krytyczni – ba, przyłączyli się do tej krytyki przedstawiciele… holenderskiej organizacji na rzecz Indian z okolic Groningen (!) – dla jasności: organizacja jest z okolic Groningen, nie Indianie – którzy twierdzą, że pióropusz nosić może jedynie osoba z indiańską krwią, a Joan takowej nie posiada.
Inni, w tym zapewne większość głosującej publiczności, w pióropuszu widzi jedno z tych zabawnych dziwactw, które właśnie pasują do eurowizyjnego konkursu, w którym, powiedzmy sobie szczerze, dziwactwa, przesada i autoironia liczą się coraz bardziej niż li tylko muzyka.
W Azerbejdżanie, o zgrozo, nie zobaczymy przedstawiciela Polski. Telewizja publiczna uznała, że woli się skupić na EURO 2012 i zrezygnowała w tym roku z udziału w Eurowizji, za co spotkała ją słuszna krytyka.
Polska co prawda również nie radziła sobie najlepiej w ostatnich latach, ale czy nie powinniśmy brać przykładu z Holandii? Niderlandzcy kandydaci od 7 lat nie są w stanie przebrnąć półfinałów, a od 1988 r. tylko raz udało się holenderskiemu uczestnikowi dotrzeć do pierwszej piątki. Mimo to Holandia się nie poddaje.
Co musi być tym bardziej bolesne, gdyż w przeszłości – dalekiej przeszłości co prawda – niderlandzcy artyści czterokrotnie (w 1957, 1959, 1969 i 1975 r.) triumfowali w tym konkursie.
O tym jak bardzo Eurowizja, telewizja, muzyka i świat w ogóle, w ciągu ponad półwiecza się zmieniły, przekonamy się oglądając pierwszą z niderlandzkich zwyciężczyń konkursu, Corry Brokken, z 1957 roku. Po tym filmie raczej nie powtórzymy tytułowych słów zwycięskiego utwory, Net als toen, czyli Tak jak wtedy:
Szymon Baterko
BONUS: Holenderscy tryumfatorzy z 1975 r. Teach in ze zwycięskim utworem Ding a dong, prawdziwa eurowizyjna melodia!: