Kryzys, policja strzela do protestujących (Jordaan)
Światowy kryzys gospodarczy. Bezrobocie rośnie. Rząd tnie wydatki. Zasiłki coraz niższe. Beznadzieja coraz większa. Na amsterdamską ulicę wychodzą tysiące protestujących. Policja strzela. Są zabici.
Rok 1934
Kiedy to w 1929 r. po krachu na giełdzie posypał się system bankowy. Spadający wzrost gospodarczy, rosnące bezrobocie oraz odpowiedź holenderskiego rządu: musimy zacisnąć pasa, ciąć państwowe wydatki.
W efekcie coraz większa rzesza bezrobotnych i coraz słabsza pomoc socjalna.
W 1934 roku wskaźnik bezrobocia zbliżył się do 10 procent. Przed wybuchem kryzysu, w 1929 roku, bezrobocie wynosiło jedynie 1,7 procenta.
Ze stu tysięcy bezrobotnych w całym kraju zrobiło się ponad pół miliona ludzi bez pracy. Internetu nie było, wszystko trzeba było załatwiać „live”. Więc w wielkich miastach ustawiają się monstrualne kolejki przed urzędami wypłacającymi zasiłki. Bezrobotni muszą tu regularnie przychodzić po pieczątkę do specjalnej książeczki. Czasami stoi się cały dzień, parę dni w tygodniu. Dzięki temu nie można pracować nawet na czarno. Bo się stoi.
W pewnym momencie jest tego za dużo. Społeczeństwo nie wytrzymuje. Dochodzi do wybuchu.
I znów historyczna paralela. Powstanie bezrobotnych wybucha w 1934 r., w pięć lat po tym jak w 1929 r. kryzys przywiało z Ameryki.
Po odpowiedź najlepiej udać się do dzielnicy Jordaan w Amsterdamie. Dziś to modna, piękna i droga dzielnica niedaleko serca miasta. Przy kanałach roi się od knajp i restauracji, turyści stoją w kolejce przed domem Anny Frank [ Dom Anny Frank ] i robią zdjęcia kościołowi Westerkerk. Na kupno mieszkania pozwolić mogą sobie tutaj jedynie ci, którzy zarabiają więcej niż amsterdamska średnia. Atmosfery robotniczego powstania się nie wyczuwa.
W 1934 roku – i właściwie do lat siedemdziesiątych, osiemdziesiątych XX wieku – Jordaan wyglądał zupełnie inaczej niż obecnie. Biedna robotnicza dzielnica, z ciasnymi, zagrzybionymi mieszkaniami, w których gnieździły się wieloletnie rodziny. W jednopokojowych klitkach mieszkało czasem 10-12 osób (mama, tata, gromadka dzieci). A jeśli tata nie miał pracy, to mama nie miała czego włożyć do garnka, dzieci płakały a nędza robiła się jeszcze bardziej upokarzająca.
Najnowsza historia Jordaan przypomina dzieje innej, młodszej amsterdamskiej dzielnicy, de Pijp [ De Pijp: od burdeli i biedy… do dzielnicy marzeń ]. Jeszcze wiek czy pół wieku temu – biednie i brzydko. Teraz: ulubiona dzielnica yuppies, trzydziestoparoletnich młodych profesjonalistów z dobrze płatną pracą biurową w bankowości, nauce, mediach czy biznesie. To w Jordaan i de Pijp są fajne knajpy, artyści i „jest atmosfera”. To tu kupujesz mieszkanie, jeśli dobrze zarabiasz i chcesz uchodzić za „fajnego gościa”.
W lipcu 89 lat temu w Jordaan atmosfera była inna. Po tym, jak rząd ogłosił, że zasiłek dla bezrobotnych obniżony zostanie o ponad 11 procent, ludziom puściły nerwy. Dziś mieści się tu sklep z ciuchami marek Armani, Prada i D&G, ale wówczas w budynku De Harmonie przy Rozengrach 207-213 zebrali się amsterdamscy komuniści. Po emocjonalnym spotkaniu wyszli na ulicę. Dołączyli do nich mieszkańcy okolicznych domów, sprawy nabrały przyspieszenia.
Komuniści lubili później twierdzić, że powstanie, które wybuchło 4 lipca 1934 roku było powstaniem komunistycznym, ale jest w tym wiele przesady. Większość z tych zdesperowanych ludzi wyszłaby na ulicę również pod zieloną, niebieską czy żółtą flagą. A że akurat flaga była czerwona – no cóż, to tylko flaga.
Policja była przygotowana. Ludowe powstania w Amsterdamie, a już w szczególności w Jordaan, powoli stały się tradycją. W 1886 roku doszło do najbardziej krwawego z nich. I to z zupełnie kuriozalnych powodów.
Policja zakazała ludowej zabawy popularnej w Jordaan: na sznurze nad kanałem zawieszano żywego węgorza, a mężczyźni stojący w łódkach płynących kanałem próbowali „zerwać” wijące się zwierzę. Wielu przy tym wpadało do wody, ku uciesze tłumu. To znęcanie się nad zwierzętami, stwierdziła policja i doszło do starcia. Niepokoje rozlały się na całą dzielnicę, po raz pierwszy lud w Amsterdamie zbudował barykady. W wyniku „powstania węgorzowego” (palingoproer) z 1886 roku zginęło 26 osób. Ile zginęło węgorzy – nie wiadomo. Co ciekawe, również wówczas do eksplozji negatywnych emocji doszło w lipcu (25-26.07)
W 1886 roku poszło o węgorza, w 1917 roku o kartofle. Europa pogrążona w pierwszej wojnie światowej przeszła na dietę, choć w niezaangażowanej militarnie Holandii trudno było mówić o głodzie. Jedzenia było mniej, ale dla wszystkich starczało. Tyle, że jakość gorsza, porcje mniejsze, no i za mało ziemniaków. Więc kiedy na mieście pojawiła się plotka, że przy kanale Prinsengracht przycumowany jest statek z wielkim ładunkiem ziemniaków dla wojska, lud udał się po swoje kartofle. I kartofle fatycznie tam były, a że apetyty rośnie w miarę jedzenia, amsterdamczycy – również ci z dzielnicy Jordaan – zaczęli plądrować sklepy i magazyny. A policja zaczęła strzelać. Kartoflowe szaleństwo kosztowało życie 9 osób.
Mieszkańcy Jordaan to, jak widać, ludzie, którzy walczą o swoje – a czasami także i o nieswoje. Nie dziwi, że najbardziej znany współczesny kryminalista Holandii, Willem Holleeder (znany m.in. z tego, że porwał Freddy’ego Heinekena) wychował się właśnie w tej dzielnicy [Porywacz Heinekena: zakazać filmu, bo szkodzi... mojej reputacji!].