pt., 16/11/2012 - 09:43

Praca part-time w PostNL. Tylko dla cierpliwych.

Zbliża się czas świąt i wyjazdu do Polski, więc pomyślałam sobie, że przydałby się dodatkowy zastrzyk gotówki. Innymi słowy, zaczęłam szukać dorywczej, czasowej pracy.

Przejrzałam parę ogłoszeń i stwierdziłam, ze jedną z opcji może być PostNL (dla nielicznych niezorientowanych dodam, że jest to poczta holenderska, niegdysiejsze TNT, które pod koniec maja 2011 roku podzieliło się na  TNTExpress doręczającą paczki i PostNL odpowiedzialną za mniejsze przesyłki). Pracują praktycznie

7 dni w tygodniu, 24 godziny na dobę, można wybrać dni i porę dnia pracy, ilość godzin w tygodniu, więc dość dobrze można taką pracę dopasować do swojego stałego rozkładu zajęć. Płacą tak, jak to zwykle bywa w przypadku takich prac, stawkę minimalną lub nieco tylko wyższą, ale jest to duża firma, pewne standardy są zachowane, więc jest szansa, że przynajmniej zapłacą. Znajomości holenderskiego wymagają, a ja raczej średnio parlam w tym języku, no ale może taka znajomość wystarczy.

Z ogłoszeń umieszczonych na stronach typu Monsterboard czy JobTrack zorientowałam się, że nabór na rozmaite stanowiska niższej kategorii (sortowacze, kierowcy, listonosze) prowadzony jest także przez biura pośrednictwa pracy, ale pomyślałam, że wolę uderzyć bezpośrednio do potencjalnego pracodawcy.

Pierwszym krokiem była wizyta na stronie PostNL, gdzie można znaleźć dokładne informacje na temat aktualnych wolnych miejsc pracy. Zdecydowałam sie na funkcje sortowacza (lokalizacja 3km od domu) i zaczęłam wypełniać formularz.  Opócz pytań dotyczących podstawowych danych, pojawiły się także te dotyczące preferowanych dni i godzin pracy, dostępności i elastyczności, pożądanej ilości godzin pracy itp. Dostałam email zwrotny  i sms o podobnej treści:
Droga Fenix, dziękujemy bardzo za nadesłanie nam swojego zgłoszenia, prosimy oddzwoń pod podany numer w przeciągu 2 dni celem kontynuacji procesu rekrutacji.

Wydało mi się to trochę nietypowe, ale może to taki pierwszy stopień odsiewu kandydatów, więc spięłam poślady i dzwonię. Jak się okazało, numer należał do centrum rekrutacji PostNL. Dość sympatyczny pan zadał mi szereg pytań, częściowo pokrywających się z tymi z wypełnionego formularza, czy wiem na czym praca polega, czy fizycznie jestem wystarczająco sprawna itp. Upewnił się też dwukrotnie, że jestem świadoma stawki godzinowej (i zgadzam się na nią) i tego, że jest to praca w wymiarze maksymalnie 18 godzin na tydzień i że nigdy nie będzie możliwości zwiększenia ilości godzin do pełnego etatu.

Mój holenderski najwyraźniej okazał się być wystarczająco dobry, a dodatkowym atutem było to, ze podobną pracę już kiedyś wykonywałam, więc pan umówił mnie na rozmowę o pracę – poniedziałek o 12.30  w lokalizacji, w której chciałam pracować. Pytałam z kim będzie spotkanie, ale pan mi tej informacji nie potrafił udzielić – „powie pani w recepcji po co pani przyszła”. Rozmowa trwała około 25 minut, a po jej zakończeniu dostałam maila z potwierdzeniem terminu i miejsca spotkania.

W poniedziałek byłam na miejscu 10 minut przed czasem. Przedstawiam się ładnie w recepcji, pan sprawdza w swoich papierkach i pyta z kim mam to spotkanie. Mówię, że nie wiem, bo mi tej informacji nie podano. Patrzy jakby spod oka i sprawdza raz jeszcze, po czym oznajmia, że on mnie na liście nie ma i nic mu o mnie nie wiadomo. Zrobiło mi się gorąco i pomyślałam: oho... zaczyna sie... Recepcjonista, mimo że nieco sceptycznie nastawiony (przyszła jaka zagraniczna sierota, nie wie z kim ma spotkanie), próbuje mi pomóc i wyjaśnić sytuację. Dzwoni w parę miejsc, przepytuje parę osób, które akurat przechodziły, ściaga kierownika zmiany – czeski film czyli nikt nic nie wie, przy czym parę osób wyraziło dodatkowo zdziwienie godziną spotkania, jako że o 12.30 wszyscy jedzą lunch.

W końcu recepcjonista poprosił o numer, pod który dzwoniłam umawiając sie na spotkanie. Skorzystał z niego i trafił na tego samego faceta, z którym ja tydzień wcześniej rozmawiałam.

Po krótkiej rozmowie okazało sie, że pan z centrum rekrutacji gdzieś zrobił błąd i moje spotkanie nie figuruje w żadnym kalendarzu spotkań. Przeprosił mnie uprzejmie dwa razy i wyznaczył kolejne spotkanie za tydzień, o godzinie 10.30. Ponownie zapytałam o nazwisko osoby przeprowadzającej rozmowę i ponownie usłyszałam, że pan nie wie. Jako że rozmawialiśmy w trybie głośnomówiącym, nie omieszkałam tego podkreślić gestem w kierunku pana recepcjonisty. Z uśmiechem na ustach, zgrzytając jednocześnie cicho zębami (taka twarzowa ekwilibrystyka), pożegnałam się i pojechałam do pracy. Kiedy tam dotarłam, miałam już w komórce nagraną wiadomość od pana z centrum rekrutacji z prośbą o oddzwonienie.

Dzwonię i trafiam na panią, prosze do telefonu pana, z którym miałam do czynienia, ale pani twierdzi, że ona moją sprawę też potrafi załatwić, więc sie produkuję i opowiadam całą historię, ćwicząc przy okazji formy czasu przeszłego różnych holenderskich czasowników. Pani postukała w klawiature i mówi, ze juz wie o co chodzi, że termin spotkania za tydzień w poniedziałek o 10.30 jest już nieaktualny i czy mogę przyjść jutro  o 14.30. No w sumie mogę. Pani kończy rozmowę informacją o tym, że mam dostać maila z potwierdzeniem nowego terminu.

Sprawdzam skrzynkę – są nawet dwa maile, potwierdzone oba terminy spotkań, wcześniejszego i obecnego, świeżo zmienionego. Bardzo dobrze, im szybciej będzie można zacząć, tym lepiej. Ucieszona tą myślą udałam się do kuchni, żeby pokrzepić się czymś na kształt lunczyku czyli zrobić kanapkę. Po powrocie widzę, że mam kolejną wiadomość w poczcie głosowej.

Odsłuchuję – centrum rekrutacji PostNL, prośba o oddzwonienie. Wygląda na to, że się nie oderwę od komórki. Kolejny telefon, kolejna pani, która twierdzi, że bez problemu mi pomoże, więc opowiadam jej najlepiej jak potrafię moją historię, która w miedzyczasie robi się coraz dłuższa i coraz bardziej nużąca.

Pani sprawdza, co tam ma w systemie na mój temat i mówi: no tak, rzeczywiście, niestety ta funkcja już została obsadzona, więc może jest pani zainteresowana jakąś inną pracą? Niestety okazało się, że inne czasowe stanowiska wymagają obecności w Holandii przynajmniej do 31 grudnia. Jako że teleportacja pozostaje w dalszym ciągu poza moim zasięgiem, ta opcja odpadła, bo święta chcę spędzić w Polsce. Trudno.

Jaki jest morał calej tej historii? Zdecydujcie sami. Może taki, że im większa firma, tym wyższy stopień zamotania można osiągnąć, zwłaszcza w okresie przedświątecznym. A może taki, ze PostNL wśród wymagań dotyczących prac okołoświątecznych powinna tłustym drukiem wypisać ANIELSKĄ CIERPLIWOŚĆ...  

fenix

inne artykuły fenix

Polaku! Kup sobie emeryturę w Holandii

SolaRoad szkło zamiast asfaltu. część I