Ciepłe jedzenie ze ściany
- A dziś to sobie zjem hamburgera ze ściany… - słyszymy od holenderskiego znajomego. Jak to ze ściany, jak to hamburgera?
Kto mieszka w Holandii, wie o co chodzi. Odpowiedź jest prosta. Brzmi: FEBO.
Japońscy turyści, sfrustrowani zakazem fotografowania w słynnej amsterdamskiej dzielnicy rozpusty de Wallen, robią sobie czasem zdjęcia przed FEBO, popularnym holenderskim snackbarem (czyli sklepikiem z fast-foodami). Dlaczego? Bo w FEBO jedzenie jest w ścianie. Ze ściany i w ścianie. Dosłownie.
Hamburgera czy krokieta można też zamówić u sprzedawcy, jasne, ale kto nie chce czekać, może od razu kupić gotowy snack, wrzucając odpowiednią kwotę do dziurki obok okienka w ścianie. Za szybką kryje się pożądany przez nas przysmak.
Jeszcze ciepły, jeszcze chrupiący, jeszcze świeży (jeśli w ogóle słowo „świeży” ma zastosowanie wobec fast-foodów…)
Holendrzy mają nawet na to własne określenia: „eten uit de muur” (jedzenie ze ściany) czy „uit de muur eten” (jeść ze ściany). Jeśli nie zna się kontekstu – oraz FEBO – i słyszy się to wyrażenie po raz pierwszy, trudno załapać, o co temu Holendrowi chodzi. Jedzenie ze ściany, czy oni tu w tej Holandii już całkiem poszaleli?
Ów „automatyczny” sposób sprzedaży jedzenia „uit de muur” nie jest holenderskim wynalazkiem (najprawdopodobniej pomysł narodził się w Niemczech), ale to właśnie w Holandii zakorzenił się najlepiej. I do dziś jest stałym elementem niderlandzkiego krajobrazu miejskiego. Szczególnie w Amsterdamie, bo co trzecia filia FEBO znajduje się właśnie w stolicy.
Do lat 70. automaty tego typu cieszyły się wielkim powodzeniem także w Stanach Zjednoczonych. Do Ameryki trafiły w 1902 roku z Berlina. Najpierw do Filadelfii, dekadę później do Nowego Jorku. Tutaj zrobiły furorę. Szczególnie firma Horn & Hardart okazała się bardzo sprawna w otwieraniu kolejnych filii z automatami z gorącymi kanapkami. W pewnym momencie w samym tylko Nowym Jorku było ich 40. Prawie dwa razy tyle co obecnie w Amsterdamie!
Później ich popularność drastycznie spadła.
Dlaczego? Ponieważ pojawiła się konkurencja innych sieci fast-food – równie szybkich i tanich, ale w których płaciło się sprzedawcy, co często było wygodniejsze (bo np. nie trzeba było mieć przy sobie odliczonej kwoty). Także wysoka inflacja lat 70. nie sprzyjała rozwojowi Horn & Hardart. Nagle okazało się, że ceny żywności poszybowały tak szybko w górę, że płacenie monetami straciło sens. Ówczesne automaty nie były jeszcze dostosowane do przyjmowania banknotów.
Ostatni tego typu lokal zamknięto w Nowym Jorku w 1991 roku. Także późniejsze próby ożywienia pomysłu w tym mieście spełzły na niczym: otwarty w 2006 roku w dzielnicy East Village lokal trzy lata później musiał ogłosić bankructwo. Nowy Jork wyleczył się z jedzenia ze ściany.
Co nie przetrwało w Stanach, przyjęło się jednak całkiem dobrze w Holandii.
Dla holenderskiej firmy FEBO charakterystyczny sposób sprzedaży „ze ściany” to po dziś dzień główna cecha, odróżniająca tę sieć fast-foodów od innych restauracji z żarciem na szybko. Firma działa już ponad siedem dekad, a w całej Holandii lokali FEBO jest obecnie 66 (stan na 2014 rok).
Jak wyglądała dokładnie ta krokietowo-ścienna historia holenderskiego sukcesu?
Przenieśmy się do 1942 roku. Holandia pod niemiecką okupacją. Ciężkie czasy, ale nawet w trudnych czasach ludzie muszą coś jeść. Nawet w najgorszym okresie na jednym się nie oszczędza: na chlebie. Bo inaczej się umiera. Z głodu.
Więc nie powinno nas dziwić, że to właśnie w 1941 roku Johan de Borst uruchamia pierwszy sklepik FEBO. Jego firma nazywała się najpierw Bakkerij Febo, a następnie Maison Febo. Słowo „bakkerij”, czyli piekarnia po niderlandzku, było jak najbardziej na miejscu. Pierwszy oddział FEBO był zwyczajną piekarnią.
Początkiem FEBO jest więc 1941 roku, ale początkiem FEBO jakie dziś znamy – czyli z krokietami ze ściany – był dopiero rok 1960. Wtedy to przy ulicy Amstelveenseweg w Amsterdamie Johan de Borst obok swej piekarni otworzył pierwszy lokal z automatami do sprzedaży snacków.
Stąd rozpoczęła się ekspansja na kolejne dzielnice stolicy oraz okoliczne gminy: Hoofdorp, Hoorn czy Purmerend. Obecnie FEBO znajdziemy prawie we wszystkich większych holenderskich miastach, od Groningen po Maastricht, od Nijmegen po Lelystad. Jedynie w prowincjach Zelandia i Drenthe nie ma żadnej filii FEBO.
Poza rekordzistą Amsterdamem (23 oddziały) w pozostałych miastach znajdują się najczęściej tylko pojedyncze filie. „Zaszczyt” posiadania dwóch FEBO przypadł w udziale jedynie Almere, Haarlemowi, Hoofdorpowi, Hoornowi i Purmerend.
Z kolei Rotterdam, Utrecht czy Haga zadowolić się muszą tylko jednym FEBO. Cóż, takie życie. Poza tym innych fast-foodów w tych miastach nie brakuje.
Zaś sama nazwa, Febo, skąd ona się wzięła? Wiąże się z tym pewna anegdotka. Założyciel Febo, wspomniany już piekarz Johan de Borst, planował początkowo otwarcie własnej piekarni przy ulicy Ferdinand Bolstraat w amsterdamskiej dzielnicy de Pijp. To właśnie tam de Borst uczył się zawodu u innego piekarza i to właśnie tutaj chciał zacząć karierę samodzielnego przedsiębiorcy. Nazwa Febo wzięła się więc od nazwy ulicy Ferdinand Bolstraat.
Tyle, że los chciał, że z początkowego planu niewiele wyszło i de Borst swoją pierwszą piekarnię otworzył przy Amstelveenseweg, a nie w dzielnicy de Pijp. Przy ulicy Ferdinand Bolstraat, od której wzięła się nazwa całej sieci, filia Febo pojawiła się… dopiero w 1993 roku!
Sam Johan de Borst – człowiek, któremu zawdzięczamy FEBO, a holenderska kultura zawdzięcza „jedzenie ze ściany” – okazał się być całkiem długowiecznym człowiekiem (czyżby zdrowo się odżywiał?) i zmarł dopiero niedawno, w 2008 roku.
Miał 89 lat. Kilkanaście lat wcześniej władzę w firmie przekazał synowi Hansowi, a obecnie na czele Febo stoi jego wnuk: Dennis de Borst.
W 2007 roku na północy stolicy, w dzielnicy Amsterdam-Noord, niedaleko tunelu Coentunnel, otwarto nowe centrum produkcyjne FEBO. Ponieważ FEBO to nie tylko snackbary, ale i własne snacki produkowane we własnej fabryce.
Krokiety z mięsa wołowe czy cielęcego, popularne w Holandii frikandele (podłużne mieszanki mięs wszelakich), hamburgery, grillburgery, cheeseburgery czy też frytki, skrzydełka czy lody – z biegiem lat asortyment FEBO bardzo się rozrósł (tutaj cała lista: febodelekkerste.nl/catalog/).
Oczywiście nie wszystkie produkty są dostępne „ze ściany”. Ale charakterystyczne ściany z okienkami wypełnionymi burgerami to nadal stały widok w filiach FEBO. Dla niektórych to nawet atrakcja turystyczna, coś specyficznie holenderskiego czy nawet specyficznie amsterdamskiego. Coś wartego odwiedzin dla samych odwiedzin i coś zasługującego na kilka zdjęć wrzuconych później na facebooka z podpisem: „Patrzcie, w tej Holandii mają jedzenie w ścianach. Szok!”
FEBO to zatem firma instytucja, a kupowanie jedzenia w ścianie – typowy holenderski rytuał. W 2011 roku z okazji 70-lecia istnienia firmy ukazała się nawet specjalna książka. Słowo wstępne napisał do niej nie kto inny jak… sam Johan Cruijff największy holenderski piłkarz wszechczasów i jeden z najlepszych graczy w historii tego sportu. I jednocześnie wielki fan FEBO.
Jak widać, można być i wielkim sportowcem, i wielbicielem tłustych przekąsek jednocześnie.
Jest to w gruncie rzeczy pocieszające.
Sz.B.